Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X X
Cytat z nagłówka pochodzi z utworu "Violet Hill" zespołu Coldplay.

30.8.15

11. ~ "Dorośnij!"



Otwieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu. Nie tak je zapamiętałam. Wszystko było porozrzucane i potłuczone. Mówiąc wszystko, mam na myśli parę ozdób i zdjęć, które przywiozłam od rodziców. Zdjęcie z Dean'em.
Pamiętam jak rzuciłam nim o ścianę obok łóżka. Potem nie zważając na odłamki szkła, położyłam się na nim i płakałam. Czytałam kiedyś, że nie można płakać w nieskończoność. W pewnym momencie człowiek zasypia. Dochodzę do wniosku że to musiało się ze mną stać.
Zastanawia mnie tylko na jak długo i co się tutaj w tym czasie stało.
Obok mnie nie ma potłuczonej ramki, a ciuchy prawdopodobnie znajdują się w szafie. Wszystko jest ponownie na swoim miejscu. Wyciągam rękę i patrzę na nią.
Jestem pewna, że to wszystko mi się nie przyśniło. Podczas demolowania mojego pokoju skaleczyłam się – rana wciąż jest w tym samym miejscu.
Zgaduję więc, że ktoś posprzątał tu, podczas gdy ja spałam.
Jedyną osobą, która przychodzi mi do głowy, jest Leon. Ten Leon, który cały czas o wszystkim wiedział i nie pisnął ani słowa. 
Miał tyle okazji. Mógł się ze mną skontaktować. Nawet anonimowo. Potem po śmierci Dean'a… tej nocy po pogrzebie. I teraz. Wciąż rozmawiamy o Dean'ie, miał mnóstwo okazji do powiedzenia mi o tym. Ale ich nie wykorzystał.
Zastanawiam się, czy kiedykolwiek by mi o tym powiedział, gdybym nie znalazła tych wiadomości.
Wiem, że jestem w stanie zrobić teraz tylko trzy rzeczy – pójść spać, dalej płakać albo się napić. Postanawiam zrobić wszystko po kolei, zaczynając od alkoholu. 
Wstaję z łóżka. Wiem, że nadal mam na sobie sukienkę z klubu, a tusz mi się rozmazał, przez co prawdopodobnie wyglądam jak panda. Pieprzę to. Pieprzę wszystko wokół mnie. Budynek może się zaraz zawalić, a ja pójdę tylko do kuchni szukać alkoholu. Napiję się i umrę bo spadnie na mnie sufit. Ciekawa śmierć, nie powiem.
Niestety okazuje się, że w kuchni znajduje się Verdas i Dianna. Mężczyzna stoi przy blacie, podczas gdy ona siedzi przy wyspie kuchennej i uśmiecha się do niego.
Biorę głęboki wdech, po czym wchodzę do pomieszczenia. Ich spojrzenia od razu kierują się na moją osobę. Ja jednak olewam ich i otwieram szafkę. Wyciągam wódkę na specjalne okazje, czyli takie jak zdradza partnera czy śmierć kogoś bliskiego. Uznaję, że moja sytuacja pasuje do obu powodów i nie trudząc się z szukaniem kieliszka, wyjmuję szklankę. 
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – słyszę Leona, ale nie zwracam na niego uwagi. Jeśli myśli, że po tym wszystkim, będę z nim rozmawiać, to grubo się myli.
– Violu? – odzywa się po chwili Dianna.
Odwracam się do niej i patrzę zirytowana.
– Myślę, że nie powinnaś pić alkoholu o dziesiątej rano.
Unoszę brwi.
– Myślę, że nie jesteś moją matką, więc się odpieprz.
Ponownie przenoszę uwagę na szklankę i nalewam do niej wódkę. 
– Violetta, przeproś ją – oznajmia spokojnym tonem szatyn. W odpowiedzi śmieję się tylko i opróżniam szklankę. – Violetta.
Patrzę na niego, po czym biorę do ręki szkło i butelkę. Następnie wychodzę, zostawiając ich w kuchni.
Violetta, przeproś ją. Prycham, po czym znowu się śmieję. Nie będę nikogo przepraszać. Oni mają gdzieś moje uczucia, więc dlaczego ja miałabym się przejąć ich?

Po dwóch godzinach, czuję się już pijana. Nie jest tak, że siedziałam w miejscu i tylko piłam. Ponownie zrobiłam bałagan, tylko tym razem większy. Ciuchy znowu są w całym pokoju, krzesło od biurka jest przewrócone, a moja sukienka i pościel poplamione krwią. Przy tłuczeniu wszystkiego, co spotyka się na drodze, bardzo łatwo jest się skaleczyć. Tym bardziej, kiedy szkło znajduje się w pościeli na łóżku, na którym się kładziesz. 
Teraz leżę i wpatruję się w sufit. To chyba ta część, w której płaczę, a później zasypiam. Może jeśli będę płakać za każdym razem, gdy będę się budziła, w końcu tego nie zrobię. To byłby postęp w dziedzinie nauki. Może się nim podzielę i napiszę krótką wiadomość.
Śmieję się pod nosem. Gdybym miała się teraz zabić, nie miałabym nawet do kogo napisać list pożegnalny.
Tato, dziękuję za to, że zniszczyłeś mi życie, zmuszając do okłamywania własnej matki.
Mamo, dziękuję za to, że musiałam cierpieć za twoją naiwność.
Dean, dziękuję za pieprzenie się z moją przyjaciółką i wykorzystywanie mnie do tego.
Leon, dziękuję za okłamywanie mnie w chwili, w której byłeś dla mnie najważniejszą osobą.
Dianna, dziękuję za zabieranie mi najważniejszej osoby.
Brody… dziękuję za załatwianie mi świetnego towaru. Właściwie tylko ty zasługujesz na list pożegnalny. Mimo, że jesteś gnojkiem.
Wstaję do pozycji siedzącej i już przygotowuję się do kolejnego wybuchu płaczu, kiedy słyszę pukanie do drzwi.
– Nie ma mnie! – krzyczę.
Niechciany gość jednak ignoruje moje słowa i wchodzi do środka. Leon, cóż za niespodzianka. Zupełnie się ciebie nie spodziewałam.
Rozgląda się po moim pokoju i wzdycha. Owszem, pieprzę twój porządek. Teraz to pomieszczenie podoba mi się bardziej. 
– Violu…
Ignoruję go i siadam tak, że teraz jestem odwrócona do niego plecami. Po chwili czuję, jak łóżko ugina się pod jego ciężarem, i jak kładzie rękę na moim ramieniu. Odtrącam ją i opieram policzek o zimną ścianę.
– Chloe była moją najlepszą przyjaciółką. Poza wami miałam tylko ją – mówię ochrypniętym głosem. – Nigdy w życiu nie podejrzewałabym ich o to. Ufałam im, ufałam tobie.
– Wiem – odpowiada cicho. – Ale miałem nadzieję, że przekonam go do tego, żeby sam ci powiedział. A potem… nie chciałem cię ranić, bo to niczego nie zmienia.
– Ale zraniłeś – wtrącam, choć wiem, że nie skończył jeszcze mówić. – Zostaw mnie samą.
Waha się, ale po chwili wychodzi, a ja czuję pod powiekami słone łzy.

Widzę go już z daleka. Ma na sobie szary podkoszulek i czarną, skórzaną kurtkę. Podchodzę i bez słowa opieram się o przeciwną ścianę. Tak, oto ja, Violetta Castillo, wracam do przeszłości, od której tak bardzo chciałam uciec, w pierwszym lepszym ślepym zaułku. 
Miałam zamiar zakończyć tę znajomość i więcej do niej nie wracać. Wiem, że Brody jest niebezpieczny – doświadczyłam tego na własnej skórze – ale w tej chwili jest jedyną osobą, której potrzebuję, i którą mogę mieć przy sobie. Zapewne za jakiś czas będę żałowała tego spotkania, ale w tej chwili mam gdzieś przyszłość. Skupiam się na teraźniejszości. A teraźniejszość jest taka, że wszystko mi się wali. I nie chcę mieć tej świadomości. Alkohol do końca mi nie pomógł, więc w miarę się ogarnęłam i wykorzystałam nieobecność Verdasa.
Patrzy na mnie i – również nie odzywając się – podaje mi skręta. Od razu biorę go do ręki i wkładam do ust.
– Cóż się stało? – odzywa się w końcu. – Czyżby życie w Chicago stało się trudniejsze, niż ci się wydawało?
Wypuszczam dym z ust.
– Nie chcę do was wracać – oznajmiam od razu. Tak nisko jeszcze nie upadłam. Nie mówię jednak, że nie zmienię zdania za kilka dni. – Przyszłam tylko… oderwać się od rzeczywistości.
Brody nie jest najlepszą osobą do towarzystwa, jeśli nie ma się humoru. Jest cwaniaczkiem, dupkiem i wykorzysta każdą okazję, żeby mnie dobić. Ale wiem, że za chwilę wszystko wokół będzie mi zwisać. 
Prawda jest taka, że jestem słaba. Słabsza niż rodzice Dean'a i Leona; niż sami bracia. Nie znam nikogo słabszego. Nie umiem radzić sobie z bólem, tęsknotą, rozpaczą i wszystkimi innymi negatywnymi emocjami. A może i nawet pozytywnymi? 
Normalna osoba próbuje przeanalizować problem na spokojnie. Stara się znaleźć jakieś rozwiązanie, a jeśli jej się to nie uda, ucieka się w używki. Ja robię to od razu. Nie myślę o konsekwencjach, tylko robię głupoty.
Niedługo po śmierci Dean'a, nauczyłam się, co robić, by nie czuć. Nie każdy pochwala moje metody, ale dopóki mogę zapomnieć o problemach, choć na chwilę, nie obchodzi mnie to.
– A więc, co takiego się stało?
Unoszę brew. Brody jest ostatnią osobą, której chciałabym się zwierzać, ale już po chwili czuję, jak moje stare metody, ponownie zaczynają działać.
Podaję mu jointa.
– Potrzebuję kasy na czynsz. Oddam.
Po chwili zastanowienia, sięga do kieszeni i daje mi zwitek banknotów, który od razu biorę i chowam.
– Wszyscy faceci są dupkami – mówię, wpatrując się w błękitne niebo. – Ty jesteś dupkiem, Dean nim był, mój ojciec i nawet Leon.
Wypuszcza dym z ust, a ja go obserwuję.
– Ten Leon to jakiś twój nowy koleś?
Wpatruję się w niego pustym wzrokiem.
– Nie. Leon pieprzy swoją dziewczynę. I dziewczynę swojego najlepszego kumpla. Ale nie mnie. – Śmieję się. – Boże, jak chciałabym, żeby ktoś mnie teraz pieprzył.
Podchodzi do mnie i oddaje mi skręta. Następnie opiera rękę o ścianę tuż przy mojej głowie. 
– Dobrze trafiłaś.
Uśmiecham się i przybliżam. Wiele można mu zarzucić, ale świetnie całuje. Nie delikatnie, z miłością, jak kiedyś całował mnie Dean. Pocałunki Brody'iego są brutalne, pełne pożądania, ale nie przeszkadza mi to. Nie istnieje coś takiego, jak miłość. To tylko bzdura wymyślona po to, żeby niszczyć innym ludziom życie.
Zatracam się w tańcu naszych języków, kiedy nagle ktoś szarpie mnie za ramię i odrywa od niego. Po chwili okazuje się, że to Leon. Śmieję się do niego. Wygląda na tak wkurzonego, że mam wrażenie, że zaraz z uszu poleci mu para. 
– Zwariowałaś już do końca?! – podnosi głos, ale ja tylko patrzę na niego, wciąż się śmiejąc.
Po chwili wkładam do ust skręta i wypuszczam z ust dym, nie odrywając od niego wzroku.
– Nie denerwuj się tak. Chcesz? – Wskazuję na blanta. – Chyba, że wolisz wypieprzyć Diannę, żeby się uspokoić.
Kręci wkurzony głową, po czym wyrywa mi jointa z dłoni i rzuca go na ziemię. Następnie zaciska rękę na moim ramieniu i wyprowadza mnie. Nie wyrywam się. Odwracam się tylko i krzyczę:
– Na razie, Brody! Zadzwonię, jak pójdzie spać.
Szatyn jednak przyspiesza kroku i po chwili znajdujemy się na tyle daleko, że nie słyszę jego odpowiedzi. Boli mnie ramię, ale nic nie mówię.
Idziemy w kierunku domu, który swoją drogą jest niedaleko. Może powinnam wybrać trudniejsze do znalezienia miejsce?
– Nie wierzę, że upadłaś tak nisko – odzywa się. – Byłem w twojej pracy i błagałem twoją szefową, żeby pozwoliła ci zacząć pracować dopiero od przyszłego tygodnia, podczas gdy ty ćpałaś i zabawiałaś się w ślepym zaułku?!
Śmieję się.
– Nie udawaj takiego świętego. Pamiętam, jak kiedyś widziałam cię i twoich kumpli, jak paliliście. Powiedziałam Dean'owi, a on powtórzył waszemu tacie. Zdradził cię. Tak jak ty mnie. O ironio! – Śmieję się jeszcze głośniej.
Znajdujemy się już przed naszym budynkiem. Leon brutalnie wciąga mnie po schodach i przyprowadza do mieszkania.
– Dorośnij! Naćpałaś się i co, czujesz się lepiej?!
Przybliżam się do niego.
– A żebyś wiedział.
Rzucam na blat w kuchni kasę, którą dał mi Brody. 
– Nie muszę iść do pracy.
Próbuję go wyminąć i wrócić do swojego pokoju, ale on łapie mnie za drugie ramię. Auć.
– Nie skończyliśmy.
– Spieprzaj – rzucam, po czym się wyrywam i wracam do sypialni.

~*~

Znowu dodałam, a nie miałam, ale tak szczerze to... Nie chce mi się pisać trzynastki, a b. chcę pozna Wasze opinie na temat tego u góry ;p. I te złe, i te dobre ;D.
Fiolka jest w nim inna i spokojnie, taka nie zostanie do końca opowiadania. ;>. Po prostu ma teraz trudny okres i ten no... Pierwszy raz w życiu coś takiego pisałam XDDD. Naćpana Fiolka i nie wiem do końca, czy mi to wyszło, czy jest to dość realistyczne, dlatego wyraźcie swoją opinię.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał i czekam na Wasze opinie ;*

Do następnego ;))

Quinn ;p

25 komentarzy = 12.

27.8.15

10. ~ "Egoista"



Rozglądam się po klubie. Nic niezwykłego, myślę po chwili. Miejsce nie różni się praktycznie niczym od innych lokali, w których byłam. 
Francesca prowadzi mnie do wybranej przez siebie loży, a ja się nie sprzeciwiam. Jeszcze tylko tylko kilka godzin, powtarzam sobie w myślach. Po chwili w trójkę stoimy przed stolikiem, przy którym siedzi już jakaś para. Włoszka i Diego witają się z nimi, a ja stoję z boku, bawiąc się bransoletką  na moim nadgarstku. 
– Violetta – słyszę kobietę. – Poznaj Ludmiłę i Federico.
Uśmiecham się i wymieniam z nimi uściski dłoni. Wydają się przyjaźni.
– Violetta była sąsiadką Leona, kiedy jeszcze mieszkał z rodzicami – wtrąca Diego, kiedy wszyscy siadamy.
– Ooo, już nie mogę się doczekać aż posłucham o nastoletnim Leonie – oznajmia podekscytowana blondynka. – Błagam, powiedz, że masz jego zdjęcia.
Chłopak siedzący obok śmieje się krótko.
– Ja też, ale może najpierw ją upijmy, wtedy będzie opowiadała śmieszniejsze i prawdziwsze historie. Idę do toalety. – Wstaje. – Jeśli nie wrócę za godzinę, znaczy to, że umarłem w tej cholernie długiej kolejce. Nie mogliśmy iść do klubu, w którym jest więcej niż jedna toaleta?
Wszyscy w odpowiedzi się śmieją, a mężczyzna znika w tłumie. Po chwili Diego również odchodzi w celu zamówienia drinków.
– Szkoda, że Leon nie mógł przyjść – stwierdza Ludmiła. – Właściwie to, czemu nas wystawił?
– Poszedł gdzieś z Dianną – odpowiadam.
Zostałam tu zaciągnięta w celu zapoznania się z przyjaciółmi Verdasa. On jednak w ostatniej chwili powiedział, że umówił się gdzieś ze swoją dziewczyną i, że mogę przyjść tutaj z Fran i Diego. Czy jestem zła? Blondynka zabrała mi moje minuty wczoraj, a kiedy była nadzieja, że dostanę dzisiaj dodatkowe, mnóstwo dodatkowych minut, które miały zamienić się w godziny, ona znowu mnie ich pozbawiła. Nie, skąd.
Jak dobrze pójdzie to się upiję i nie będę potrzebowała szatyna do spokojnego snu. To jest jakiś pomysł – upijać się codziennie wieczorem. Przemyślę to.
– Z tą nową dziewczyną? – Unosi brwi. – Fran, poznałaś ją?
Brunetka kiwa tylko głową, wpatrując się w paznokcie.
– I co? – zadała kolejne pytanie podejrzliwym tonem. – Jaka jest?
Włoszka podnosi głowę i wzrusza ramionami, a ja w milczeniu obserwuję przebieg tej rozmowy.
– Jest fajna, ładna, inteligentna… Leon będzie na pewno z nią szczęśliwy.
– I to ci przeszkadza?
– Co? Jasne, że nie!
Marszczę brwi. Dlaczego Francesce miałaby przeszkadzać Dianna? Przecież to tylko dziewczyna jej kumpla, przyjaciela jej chłopaka. W dodatku wydawała się zachwycona faktem, że szatyn znalazł sobie kogoś. Przecież nie udawała.
Blondynka unosi brwi.
– Błagam, kogo ty chcesz nabrać?
Przyglądam się im na zmianę i czekam, aż któraś powie coś, co będzie odpowiedzą na moje niewypowiedziane pytania. Tak się jednak nie dzieje – obie siedzą i wpatrują się w siebie, milcząc.
Postanawiam się wtrącić:
– O co chodzi? – pytam, zwracając na siebie ich uwagę. – Myślałam, że lubisz Diannę. Dlaczego miałaby ci przeszkadzać?
Francesca przygryza wargę, a Ludmiła patrzy na mnie zaskoczona.
– To ty nic nie wiesz? Fran spotykała się z Leonem.
Brunetka spuszcza wzrok, kiedy odwracam się w jej stronę. Ona? Z Leonem? Tym Leonem, który jest najlepszym kumplem jej chłopaka?
– Nie mówiłaś jej?
Włoszka wzrusza ramionami.
– Nie ma, o czym mówić – oznajmia lekko speszona. – Po prostu dobrze się dogadywaliśmy i od czasu do czasu się spotykaliśmy, a potem okazało się, ze jest najlepszym kumplem mojego chłopaka. Ale… nie mów o tym nikomu. Tym bardziej Diego.
Patrzę na nią szeroko otwartymi oczami. Zdradzała Diego z Leonem? W życiu bym o tym nie pomyślała. I zapewne bym nie uwierzyła, gdyby nie to, że powiedziała mi o tym sama Francesca.
Chcę zadać pytania – dużo pytań – ale do stolika wraca Hernandez.
– J-j-ja… chyba chcę się napić – mówię i wstaję.
– Przecież właśnie przyniosłem wam drinki.
– Będzie na zapas – rzucam i jak najszybciej odchodzę.

Żeby wrócić do loży, muszę zmierzyć się z tłumem tańczących ludzi, co nie jest takie proste, kiedy w ręku trzyma się drinka i ma się ubrane takie obcasy, jak ja. Nie dziwne więc, że zanim udaje mi się dojść, wpadam na kogoś. Bardziej upokarzające jest jednak to, że zawartość mojej szklanki ląduje na koszuli tajemniczego gościa.
Brawo, Violetta, gratuluję sobie w myślach.
– Cholernie cię przepraszam! – przekrzykuję muzykę i staram się zetrzeć mokrą plamę. Czym? Ręką. Wspominałam już, że jeszcze niczego nie wypiłam? Najwyraźniej mój mózg przestaje dobrze funkcjonować na sam zapach alkoholu.
Na szczęście jednak, mężczyzna tylko się śmieje i odsuwa od siebie moje ręce. 
– Nic się nie stało, naprawdę.
Podnoszę wzrok. Muszę przyznać, że należy do atrakcyjniejszej części naszej społeczności. Szkoda tylko, że właśnie oblałam go swoim drinkiem i mam zamiar nie spotykać się z nikim gdzieś tak do końca życia.
– Zapłacę za pralnię – zapewniam go.
Kręci głową z uśmiechem. 
– Naprawdę nie trzeba… – przerywa, czekając aż powiem mu, jak mam na imię.
– Violetta – odpowiadam.
– Jackson – przedstawia się, wyciągając rękę, którą niepewnie ujmuję.
– Strasznie przepraszam, kasa za pralnię to naprawdę żaden problem.
– Właściwie to wolałbym zamiast kasy, dostać twój numer. Co ty na to?
Już mam zaprzeczyć, kiedy zza jego pleców wyskakuje Ludmiła. Modlę się w myślach, żeby nie była w tej kwestii podobna do Włoszki, ale po chwili okazuje się, że na marne.
– Violetta z chęcią poda ci swój numer – oznajmia z uśmiechem, a ja mam ochotę ją zatłuc.

Kiedy się budzę moje myśli zajmuje jedno słowo. Kac. Tak, mój plan dotyczący upicia się powiódł się aż za dobrze. Plusy? Nic mi się dzisiaj nie śniło, a biorąc pod uwagę to, że leżałam wyciągnięta na całym łóżku, Leon ze mną nie spał. Minusy? Cholerny ból głowy, urwany film i wstyd. Jak sobie tak myślę o tym, jak musiałam się zachowywać, cieszę się, że nic z tego nie pamiętam.
Wzdycham głośno, po czym wstaję i wychodzę z pokoju. Kieruję się w stronę kuchni, gdzie szukam jakiś tabletek na ból głowy. Po chwili jednak stwierdzam, że niczego takiego nie znajdę. Kto, do cholery, nie ma w domu tabletek na tak częstą przypadłość jak migrena? Cóż, może dwoje współlokatorów, którzy robią większe zakupy spożywcze rzadziej niż raz na miesiąc i to tylko dlatego, że zmusza ich do tego dziewczyna jednego z nich? Właściwie to obydwu. 
Przewracam oczami.
Obchodzę kuchenną wyspę w celu powrotu do pokoju, kiedy zauważam laptop Leona. Wciąż jest włączony, co oznacza, że niedawno z niego korzystał. Już mam to olać, kiedy w oczy rzuca mi się imię Dean'a, a po chwili również moje.
Marszczę brwi i odkrywam, że jest to rozmowa z chatu prowadzona parę dni przed śmiercią mojego chłopaka. Nic dziwnego, sama czasem wracam do takich wiadomości. Tym, co przykuwa moją uwagę, jest treść konwersacji:

Leon: Dean, nie powinieneś robić tego Violetcie.
Dean: Błagam, nie zaczynaj znowu. Przeżyje.
Leon: Nie zmuszam Cię ani do tego, żebyś brał z nią ślub, ani do tego byś z nią zrywał, ale powinieneś powiedzieć jej prawdę.
Dean: Łatwo Ci mówić. Nie znasz jej. Urządzi scenę, a potem wypapla wszystko naszym rodzicom. A wiesz co wtedy się stanie? Zamkną mnie w domu, a na studia zaciągną siłą.
Leon: Nie musisz jej kochać, ale to Twoja przyjaciółka – zasługuje na szczerość.
Dean: Nie znasz jej! A ja znam bardzo dobrze i wiem, że jeśli jej powiem, ona zniszczy mi życie. Będzie chciała się zemścić, a powiedzenie o wszystkim rodzicom jest najlepszym sposobem.
Leon: Nie zrobi tego, jeśli powiesz jej, ile uwolnienie się od nich dla Ciebie znaczy.
Dean: W jakim świecie Ty żyjesz?! Ja jej nie kocham, ale ona nie widzi świata poza mną! Myślisz, że będzie stała z boku i spokojnie się przyglądała, kiedy ja będę uciekał do Chicago z inną dziewczyną?
Leon: Po jaką cholerę w ogóle ją w to pakowałeś?
Dean: Rodzice nie zaakceptowaliby Chloe. Sam wiesz, że sierota z rodziny zastępczej, która w przyszłości chce mieć własny salon tatuażu, to nie szczyt ich marzeń. A Violetta jest według nich idealną kandydatką na synową. Dopóki jestem z nią, nie będą mnie zmuszać do spotykania się z innymi rozpieszczonymi córkami ich bogatych znajomych.
Leon: Egoista.
Dean: I kto to mówi? Jak chcesz, możesz do niej zadzwonić i o wszystkim jej opowiedzieć.
Dwie minuty później…
Dean: Tak właśnie myślałem.
Leon: To są dwie różne sprawy.
Dean: Nie. Są takie same. Oboje nie chcemy, żeby rodzice mówili nam, jak mamy żyć. Ty masz na to swoje sposoby, a ja mam swoje.
Leon: Ja swoimi metodami nie krzywdziłem osób, które nie miały nic wspólnego z moją sytuacją. 
Dean: Nie? A co, myślisz, że Violetta za tobą nie tęskniła? Dla twojej wiadomości, byliśmy jej najlepszymi przyjaciółmi. Myślisz, że nie potrzebowała Cię, kiedy jej ojciec nie mógł skopać dupy kolesiowi, który ją zranił, bo był zajęty posuwaniem swojej asystentki? Albo kiedy o wszystkim się dowiedziała i nie miała przy boku nikogo dorosłego, kto doradziłby jej, że powinna powiedzieć swojej mamie? Dla Twojej wiadomości, Maria nadal nic nie wie. Dlaczego? Bo Violetcie nie wystarczyło to, że doradziłem jej Twoimi słowami. Potrzebowała, żebyś sam jej pomógł.
Leon: Tym bardziej powinieneś przy niej być. Straciła już mnie, a Ty chcesz doprowadzić do tego, żeby straciła nas obu. Tylko dlatego, że jesteś tchórzem i nie masz jaj, żeby powiedzieć jej, że kochasz inną dziewczynę.
Dean: Wiesz co? Wsadź sobie gdzieś te swoje złote rady.
Leon: Bardzo dojrzałe. Gratuluję, Dean, właśnie udowodniłeś, jaki to jesteś dorosły.
Dean: Spadaj. I tak zrobię to, co uznam za słuszne.
Leon: Będziesz tego żałować.
Dean: Nigdy.

Wzdrygam się, kiedy słyszę drzwi wejściowe i przypadkowo zrzucam szklankę leżącą obok laptopa na podłogę. Rozbija się wywołując hałas. Jak na zawołanie w kuchni pojawia się Leon.
– Co się stało? – pyta, zapewne mając na myśli szklankę.
Stoję tylko i się w niego wpatruję. W moich oczach pojawiają się łzy i dopiero po chwili się odzywam:
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Marszczy brwi, po czym jego wzrok ląduje na laptopie. Ponownie patrzy na mnie. Z poczuciem winy, przepraszająco. Ale ja mam to gdzieś, kręcę głową i wybiegam z kuchni, po czym zamykam się w swoim pokoju. Następnie robię to, co chyba każdy robiłby na moim miejscu – płaczę.

~*~

Hehe, Nicol miesza ^-^. Mogę Wam zaspoilerować, że Leonettę czekają trudne chwilę, a w next poznacie inną twarz Fiolki :p.
Zgadnijcie, kto pisał rozdział do nowego opowiadania o Leonie ^-^. Btw. doszłam do wniosku, że tak piszę te notki, że całość ogarniają tylko osoby, które czytają oba blogi ;D. Trudno, głupio mi pisać dwa razy to samo XDD.
Nie chcę mi się pisać tej notki, więc możecie się cieszyć – dzisiaj nie będzie paplania Nicol o bezsensownych sprawach ;D.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;))

Do następnego ;>

Quinn ;**

24.8.15

09. ~ Prezent



– Trochę nazbierało się tych rzeczy, co? – pyta pani Verdas po przyjrzeniu się mi i pudle, które trzymam.
Po przeczytaniu listu, postanowiłam dokładniej rozejrzeć się po pokoju Leona – jak się okazało słusznie. Pod łóżkiem znalazłam sporych rozmiarów pudło, w którym były rzeczy przysłane Dean'owi. Włożyłam tam jeszcze list i zeszłam na dół.
– Na pewno ci to nie przeszkadza? – pytam, siadając z powrotem przy stole i kładąc na nim paczkę. Kiedy kręci głową, biorę głęboki oddech i w myślach przygotowuję się do tego, co zaraz jej powiem. – Wiem, gdzie jest Leon.
Na jej twarzy maluje się zdumienie. Wiem, że zastanawia się, czy mówię prawdę, ale po chwili prostuje się i patrzy na mnie. W jej oczach widzę rodzicielską troskę.
– Gdzie? Jak się czuje? Co teraz robi?
Mam ochotę złamać obietnicę, którą dałam szatynowi i szczegółowo odpowiedzieć na każde z pytań. Jej zainteresowanie i troska sprawia, że jeszcze bardziej zaczynam się zastanawiać, dlaczego nie chce się z nią skontaktować. 
Wiem, że jest jakiś powód – nawet Dean go znał – ale w tej chwili nie jestem w stanie nic wymyślić. Straciła dwóch synów – jeden umarł, a drugi wyjechał i nie chce mieć z nią niczego wspólnego. Czuję, że informacje o Leonie wywołałyby w niej ogromną radość, uspokoiły by ją.
Ale nie mogę jej niczego powiedzieć. Nie zdradzę Verdasa.
Nie ukrywam jednak, że łatwiej by mi było, gdybym znała pieprzony powód jego wyjazdu.
– Obiecałam mu, że ci tego nie powiem – odpowiadam speszona.
Rozczarowanie. Teraz widzę na jej twarzy tylko to i cholernie źle się z tym czuję. Właśnie odebrałam jej nadzieję na informacje o jedynym żyjącym synu, którą dałam jej zaledwie pół minuty temu. Brawo, Violetta, mówię w myślach.
– Ale… Jest mu dobrze tam, gdzie jest – zapewniam ją. – Widziałam go i jestem pewna, że niczego nie żałuje.
Czy ja właśnie oznajmiłam jej, że jej syn jest dumny z tego, że uciekł z domu i zerwał kontakt z własną matką? Nie powinnam przekazywać takich informacji. W myślach koduję sobie, żeby następnym razem przekazywać list, który napisze szatyn. Jego słowa z pewnością brzmiałyby o niebo lepiej.
– To znaczy… – próbuję to odkręcić. – Miałam na myśli to, że jest prawie tak dobrze, jak było mu tutaj.
Teraz mam wrażenie, że zasugerowałam, iż jest mu źle.
Chowam twarz w dłoniach i zaciskam wargi. Może lepiej będzie, jak przestanę się odzywać.
– Jest szczęśliwy – mówię w końcu, z nadzieję, że tym razem dobrze mnie zrozumiała.
Widzę jednak, że moje zapewnienia wcale jej nie pomogły. Siedzi w bezruchu i wpatruje się w środek stołu, jakby była całkowicie sama. Kładę swoją dłoń na jej, ale kiedy nie wywołuje to u niej żadnej reakcji, wzdycham i wstaję. Uznaję, że to właśnie powinnam zrobić – zostawić ją samą, aby wszystko sobie przemyślała. 

Gdy tylko słyszę dźwięk otwieranych drzwi, wybiegam z pokoju i rzucam się na szyję Leona, zanim ten zdąży odłożyć torbę. Śmieje się i mocniej mnie przytula.
Nie widziałam go zaledwie kilka dni, ale i tak jedynym miejscem, w którym chciałabym teraz być, są jego ramiona. Przez ten cały czas przyzwyczaiłam się już, że widzę Verdasa codziennie i nie chcę tego zmieniać. Nigdy. A już na pewno nie na tak długi okres, jak za pierwszym razem.
Kiedy byłam mniejsza, nie doceniałam chwil spędzonych z szatynem. Nie było ich najwięcej – był dużo starszy i to oczywiste, że wolał spędzać ten czas z kimś w swoim wieku – ale to właśnie dlatego powinnam bardziej cenić ten czas, który mi ofiarował. 
Żałuję, że wyjechał, jak miał zaledwie osiemnaście lat. I będę uważała to za błąd, dopóki nie dowiem się, co było tym pieprzonym powodem.
Po około dwóch minutach nadal stoimy w tej samej pozycji.
– Mogę się już rozpakować? – mruczy w moje włosy.
W odpowiedzi kręcę tylko głową, czym znowu wywołuję jego śmiech.
W końcu się jednak odsuwam i patrzę na niego z szerokim uśmiechem.
– Mam coś dla ciebie – oznajmiam podekscytowana. Nie mogę się doczekać, aż dam mu te wszystkie rzeczy, które znalazłam u Dean'a.
Marszczy brwi.
Pokazuję mu gestem dłoni, żeby poczekał chwilę i znikam w swoim pokoju. Po chwili wracam z pudełkiem opakowanym w niebieski papier. Podaje mu je, a on z zaskoczeniem bierze je i potrząsa.
– To nie jest coś za co mnie wsadzą, prawda?
Kręcę głową, próbując opanować śmiech.
Już ma zedrzeć kolorowy papier, kiedy drzwi wejściowe się otwierają i w pomieszczeniu pojawia się Dianna.
Mój uśmiech znika dokładnie w chwili, w której Leon odkłada prezent i przytula do siebie blondynkę. Wspominałam, że podbiegła i rzuciła mu się na szyję tak samo jak ja przed chwilą? Nie? Teraz to robię. Pocieszające jest to, że mogę z dumą stwierdzić: Byłam pierwsza. Cała radość jednak znika, kiedy ich pozornie niewinne przytulenie zmienia się w namiętny pocałunek.
Okej, wygrałaś, mówię w myślach. No i co?
Nie, żebym jej zazdrościła. Całowanie Leona musi być… fuj. Ale w sumie… To samo mówiłam o pocałunku z Dean'em parę lat temu. Niedługo po tym całowałam się z nim wszędzie i przy każdej możliwej okazji: w przerwie między matmą a historią; kiedy rodzice spali, a my mieliśmy nagłą potrzebę "porozmawiania ze sobą"; w kiblu na imprezach charytatywnych. W tamtych czasach to było moje ulubione zajęcie, aż do chwili, w której Dean mnie rozdziewiczył.
Czy ja właśnie stwierdziłam, że seks z Leonem mógłby być fajny?
Potrząsam głową przerażona swoimi wyobrażeniami i po cichu wchodzę do swojego pokoju. Stwierdziłam, że było ciut niezręcznie, kiedy stałam i obserwowałam, jak się obściskują. Rozumiem, że przez jakiś czas się nie widzieli, ale mogliby zostawić sobie powitalny numerek na wieczór.
Albo chociaż zrobić to po tym, jak już szatyn otworzy paczkę. Nie obraziłabym się.
Owszem, jestem zła. Na kogo? Na pieprzonego Leona Verdasa i na jego pieprzoną dziewczynę Diannę. Może to zazdrość? Oczywiście nie taka, którą czuje dziewczyna, kiedy chłopak, w którym się podkochuje znajduje sobie dziewczynę. Tylko jak… kiedy brat woli spędzać czas ze swoją dziewczyną niż z młodszą siostrą? Kiedy starszy brat twojego zmarłego chłopaka umawia się z kimś?
Zmieniam zdanie. Jestem tylko zła, bo byłam pierwsza. Jeśli chce uwagi szatyna, to niech ustawi się w kolejce.
I właśnie w tej chwili uświadamiam sobie, że zaczynam nie lubić Dianny. Nie dlatego, że jest ode mnie ładniejsza czy mądrzejsza. Dlatego, że zabiera mi teraz chyba najważniejszą osobę w moim życiu. A ja nic nie mogę na to poradzić. Bo jest jego cholerną dziewczyną.
Zastanawiam się, czy Dean myślałby na moim miejscu tak samo. Szybko zdaję sobie sprawę, że prędzej pogratulowałby starszemu Verdasowi, że wyrwał taką laskę. Potem przybiliby sobie piątkę i porównywaliby ją do poprzednich dziewczyn Leona. Następnie stwierdziliby, że jest zdecydowanie najlepsza – nie oznacza to jednak, że mówią prawdę. Faceci są jednocześnie tacy nieskomplikowani i tacy głupi.
Powinnam przestać się oszukiwać i przyznać w końcu, że szatyn również.
Zawsze był ideałem. Dla siedmioletniej dziewczynki nie istnieje coś takiego jak zalety i wady. Albo ktoś był doskonały, albo beznadziejny. Verdas był starszy i okazywał mi swoją uwagę – wtedy było to tak, jakby Zac Efron stanął pod oknem do mojej sypialni z kwiatami i śpiewał serenady.
Podkochiwałam się w nim jako dziecko? Owszem, ale kto na moim miejscu by się nie podkochiwał? Powtarzam – starszy koleś, który zwraca uwagę na siedmiolatkę. Dorosłam i stwierdziłam, że to Dean był tym odpowiednim bratem. Tym, którego naprawdę kochałam kocham. I zawsze będę kochać.
A choć Leon pozostanie tylko przyjacielem, właśnie teraz chcę tego pieprzonego zainteresowania. Tylko kilku minut.
Które właśnie otrzymuje Dianna. Wraz ze swoimi dodatkowymi godzinami. Bo co? Bo jest jego dziewczyną? To ja dostałam od niego swoją pierwszą w życiu walentynkę! Jestem ważniejsza. 
A może tylko byłam? Nagle czuję ukłucie bólu. Może kiedyś byłam dla Verdasa ważna. Ale teraz jest po prostu na mnie skazany. Nie jestem już dziewczynką, która zadawała mu pytania typu: Jaką księżniczkę Disneya lubisz najbardziej?, a on nie jest już nastolatkiem, który odpowiadał, że Arielka, bo jej muszelki zawsze były idealnie wypełnione i przez większą część filmu nic nie mówiła.
Dorosłość jest do bani.

Udaję, że nie słyszę, kiedy wchodzi. Zamykam oczy i wyrównuję oddech, mając nadzieję, że pomyśli, iż śpię. Jestem odwrócona w stronę ściany, więc mogę się tylko domyślić, że wciąż jest w pokoju.
Po krótkiej chwili czuję jak łóżko ugina się pod jego ciężarem. Kładzie się obok i przytula do moich pleców. Już myślę, że połknął moją ściemę, kiedy się odzywa:
– Dlaczego w końcu nie poszłaś na studia?
Wzruszam ramionami. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego pytania. Fajnie, że chociaż otworzył prezent.
– Miałam iść na studia z Dean'em. Bez niego to nie miało sensu – odpowiadam, wciąż wpatrując się w ścianę przede mną.
Wzdycha głośno.
– Kiedyś ruszysz dalej i zapomnisz o Dean'ie – stwierdza. – Będziesz miała męża i dzieci. Kiedy pójdą do szkoły, a ty wysprzątasz już cały dom i ugotujesz obiad, usiądziesz i będziesz żałowała, że wcześniej nie zrobiłaś niczego by uniknąć życia znudzonej kury domowej.
Kręcę głową.
– Nigdy nie zapomnę o Dean'ie. I nigdy nie będę miała męża i dzieci. Nie zrobię mu tego.
– Violetta, nie jesteś mu niczego winna.
– Czy możemy o tym nie rozmawiać? – pytam i po chwili milczenia, ponownie się odzywam: – Tylko tyle powiesz o tej paczce i liście? Nie opowiesz o bezwarunkowej miłości; o tym jakie trudne miałeś dzieciństwo i dlaczego Dean'owi tak zależało na tym, żeby do ciebie dołączyć?
Całuje mnie w policzek i mówi:
– Dziękuję ci za to, że mi to wszystko przywiozłaś. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Tyle? Naprawdę? Znowu uda, że nie słyszał pytania? Błagam, przecież nie może ukrywać tego wszystkiego w nieskończoność! Mógłby ulżyć sobie i mi i wreszcie powiedzieć, dlaczego, do cholery, opuścił rodzinne miasto.
– Masz rację – odpowiadam po chwili. – Nie wiem. Bo strzeżesz tego pieprzonego sekretu, jakby od niego zależało twoje życie.
Znowu słyszę westchnienie.
– Śpij już.
To było do przewidzenia, myślę. Przymykam oczy i próbuję zasnąć, kiedy przypominam sobie o jego dziewczynie.
– Dianny tutaj nie ma?
– Musiałaby jutro wcześnie wstać i jechać na drugi koniec miasta, więc pojechała do siebie, bo stamtąd ma bliżej.
Ooo, Leon, jak mi miło, że po wypieprzeniu swojej dziewczyny przyszedłeś spać w moim pokoju, przytulając się do moich pleców.
– Czy ona w…
– Śpij – przerywa mi.
Robię naburmuszoną minę – tak wiem, że jest ciemno, a ja jestem odwrócona do niego plecami, więc niczego nie zobaczy – i odsuwam się od niego, jak najdalej się da. Owszem, jestem obrażona.
Wtulam się w poduszkę, dotykając czubkiem nosa zimnej ściany i próbuję zasnąć, kiedy czuję, że się do mnie przysuwa.
– Nieśmieszne – stwierdzam.
– Dobranoc – odpowiada. Nie widzę jego twarzy, ale nie potrzebuję tego do stwierdzenia, że się uśmiecha.

~*~

Jestem, a ze mną dziewiątka! Miałam ją dodać dopiero, jak skończę jedenastkę, ale chyba nie dam rady, a chciałam dodać dzisiaj, więc... XD Cieszcie się czy tam rozpaczacie ;p.
Ostatnio bardzo dużo piszę (może tego tak nie widać, ale miałam na głowie trzy blogi i starałam się, żeby nie było zbyt dużych odstępów w czasie, więc codziennie pisałam rozdziały) i na początku bolały mnie palce, potem zaczęły nadgarstki, ale zignorowałam to i teraz napierdziela mnie cała ręka. Kurczę w październiku będę już drugi rok pisała na bloggerze, a jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło ;/. Ciężko mi sięgnąć po szklankę z piciem, a co dopiero pisać, więc chyba muszę zrobić sobie przerwę na kilka dni. No chyba, że nauczę się pisać stopami XDD. No, a nie chciałam, żebyście tyle czekali, więc proszę ;p.
Wiem, że marudzę o bólu rąk, a piszę notkę, ale jestem już chyba znana z długich notek (serio, czy jest tutaj osoba, która przeczytała każdą moją notkę? ;D) i muszę jeszcze odpowiedzieć na komentarze na dwóch blogach, więc dzisiaj jeszcze cierpię, a jutro postaram się funkcjonować bez ich ciągłego używania (da się tak? xDD). 
W każdym razie mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i przepraszam, że tak się rozpisałam, ale chciałam Wam od razu wyjaśnić, że kolejny może się nie pojawić tak szybko :>.
Czekam na Wasze opinie ;**

Do następnego ;))

Quinn ;*

21.8.15

08. ~ Bezwarunkowa miłość



– Leon! – mówię szybko, zanim się rozłącza i zakrywam dłonią usta. Czuję, że muszę mu to powiedzieć, ale przecież i tak go nie ma – nie dowiedziałby się.
Ale… Co jeśli zmienił zdanie po naszej wczorajszej rozmowie. Co mi szkodzi? Przecież nie zabroni mi tam pojechać. Najwyżej nie powiem tam nikomu, że od pogrzebu miałam z nimi jakikolwiek kontakt.
– Tak? – słyszę.
Biorę głęboki wdech.
– Jadę do rodziców na weekend. – Cisza. – No wiesz… zanim zacznę pracować. Pomyślałam, że może… mogłabym ci coś przywieźć? Jakiegoś pluszaka ze starego pokoju? – żartuję, żeby rozładować atmosferę. Niestety najwyraźniej to nie podziałało, bo Verdas nadal się nie odzywa.
Mogłam mu o tym nie mówić. Nie wiem, dlaczego opuścił swój rodzinny dom, ale mam pewność, że odciął się od tamtego życia. Ja wtargnęłam i wciąż przypominam mu o przeszłości, a teraz jeszcze jadę gdzieś, gdzie na pewno spotkam jego rodziców. 
Szatyn nic więcej mi nie powiedział, ale domyślam się, że jego wyjazd jest związany z nimi. Inny powód nie przychodzi mi do głowy. 
Przez ostatnie dwa lata, pewnie nawet nie słyszał o swoim rodzinnym domu. Bo od kogo? Okropnie czuję się z tym, że przypominam mu o przeszłości. Nie wiem, co się w niej zdarzyło, ale z pewnością było to wystarczająco bolesne. W końcu szatyn nie zostawiłby Dean'a bez powodu. Po wczorajszej rozmowie z nim, nie mam co do tego jakichkolwiek wątpliwości.
– Ja… pomyślałam, że chciałbyś o tym wiedzieć – tłumaczę się. – Przepraszam, zapomnij – rzucam i już mam się rozłączyć, kiedy się odzywa:
– Czekaj!
Przez chwilę panuje między nami cisza. Domyślam się, że chce mi coś powiedzieć, ale nie wie, jak albo czy w ogóle to zrobić.
– Powiedz… Powiedz mojej matce, że masz ze mną kontakt – mówi w końcu. – Ale nie dawaj jej żadnych namiarów, nie mów, że ze mną mieszkasz i dopilnuj, żeby nikt poza nią się o tym nie dowiedział.
Wpatruję się szeroko otwartymi oczami przed siebie. Powiedziałam mu o tym, ale i tak nie spodziewałam się, że będzie kazał mi mówić o nim cokolwiek i komukolwiek. W sumie… sama nie wiem, czego oczekiwałam.
– Okej – odpowiadam szybko. – Zrobię to. Coś jeszcze?
– Uważaj na siebie – rzuca i rozłącza się, a ja uśmiecham się na sam dźwięk jego troskliwego tonu. Dobrze wiedzieć, że jeszcze ktoś poza rodzicami się mną przejmuje.
Wzdycham i spoglądam na swoją torbę. 
Z początku uznałam, że pomysł odwiedzenia rodziców jest głupi. W końcu unikam rozmów telefonicznych z nimi, a teraz miałabym spędzić z nimi trzy dni. Trzy dni przepełnione kłamstwami i bajeczkami wyssanymi z palca.
Mimo wszystko tego potrzebuję. Chcę zobaczyć rodziców i zmierzyć się ze wspomnienia związanymi z Dean'em. Poza tym nie ukrywam, że mam w planach znaleźć paczkę, którą Leon wysłał swojemu bratu. Nie powiedział mi tego, ale domyślam się, że nie jest zadowolony z tego, że cała jej zawartość jest w zasięgu ręki jego rodziców. Mam zamiar mu ją przywieźć.
Może przynajmniej tak się odwdzięczę za to, co dla mnie robi.

– Napijesz się czegoś? – pyta mnie matka Leona, gdy wchodzimy do kuchni.
Zaschło mi w ustach, ale mimo to kręcę głową. Cholernie się stresuję. Właśnie dzisiaj po raz pierwszy wejdę do pokoju Dean'a po jego śmierci. Sama nie wiem, czego się spodziewać. Pewnie będzie wyglądał tak, jak zawsze – przecież to miał być zwykły dzień. 
Nagle zaczynam się zastanawiać, jak miałby wyglądać jego pokój, gdyby wiedział, że tego dnia straci życie. Ja na jego miejscu postarałabym się o straszny nieporządek – żeby chociaż tego jednego dnia, coś się w nim zmieniło.
– Jak na studiach? – pyta, uśmiechając się lekko.
Odkąd jej młodszy syn umarł, cholernie się zmieniła. 
Mama opowiadała mi, że przed małżeństwem z John'em była wiecznie wesoła, we wszystkim potrafiła ujrzeć dobre strony i żyła tu i teraz – nie myślała ani o tym, co się już zdarzyło, ani o tym, co dopiero się zdarzy. 
Ponoć później się uspokoiła. Zaczęły ją interesować poważne sprawy i nie cieszyła się już z wszystkiego dookoła, a po wyjeździe Leona, przestała czerpać radość z większości rzeczy. Widziałam w jej oczach smutek, nawet gdy się uśmiechała i dlatego tak trudno było mi uwierzyć w opowieści mojej matki.
Teraz każdy uśmiech jest wymuszony, na jej twarzy pojawiły się nowe, widoczne zmarszczki, a na głowie zaczęłam zauważać siwe włosy.
Nawet sobie nie wyobrażam, co musi czuć matka, która straciła obu swoich synów. Kiedy jednak słucham opowieści Verdasa, dochodzę do wniosku, że musiała sobie czymś zasłużyć. Szatyn nie zostawiłby jej takiej. Gdyby nie miał do niej żalu, skontaktowałby się z nią. Tak jak z Dean'em.
Robię skrzywioną minę. Poprzednie dwie godziny spędziłam na wymyślaniu bajek, które wciskałam mojej matce. Mam już tego dość i w tej chwili chcę tylko jak najszybciej wejść do sypialni mojego byłego chłopaka.
– Właściwie to… Chciałabym wejść do pokoju Dean'a – oznajmiam, wkładając dłonie do tylnych kieszeni dżinsów. – Zabrać parę rzeczy… Oczywiście, jeśli nie macie nic przeciwko.
Widzę, że jest zdziwiona moją prośbą, ale po chwili się otrząsa i przytakuje.
– J-jasne, nie ma problemu.
Kiedy dochodzę do wniosku, że nasza konwersacja dobiegła końca, kiwam głową i wychodzę. Kieruję się do schodów, a potem zatrzymuję się przed drewnianymi drzwiami. Biorę ostatni głęboki oddech i wchodzę.
Zastaję dokładnie to, czego się spodziewałam – cholerny porządek. Chyba nigdy nie widziałam, żeby coś w jego pokoju było nie na miejscu. Z jednej strony to plus, ale to może się znudzić i zacząć denerwować. Nienawidziłam, kiedy młodszy Verdas, przychodził do mojej sypialni i marudził, że nie jest tam posprzątane.
Zawsze byłam bałaganiarą, ale ważne było dla mnie to, że ja się w tym wszystkim odnajduję, a nie to, co o pomyślą sobie inni. To był mój pokój i to mnie miał się podobać. Niestety Dean nie podzielał mojego zdania.
Kolejne pół godziny spędzam na przeszukiwaniu całego pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek, co mógłby dostać od Leona. W końcu siadam na podłodze i opieram się plecami o łóżko. Byłam głupia, myśląc, że ukrył coś takiego w swoim pokoju. Przecież to byłoby za proste. Jego rodzice mogliby to bez problemu znaleźć.
Wzdycham głośno i wstaję. Czy się poddaję? Nie. Daję sobie czas na przemyślenie tego. W domu spisze w myślach listę miejsc, w których mógł to ukryć i jutro będę kontynuować poszukiwania.
Wychodzę i idę w stronę schodów, kiedy nagle zatrzymuję się przed pokojem starszego Verdasa. Rozglądam się, upewniając, że nikogo poza mną nie ma na piętrze, i po chwili zastanowienia wchodzę.
Z lekkim zdziwieniem, odkrywam, że ten pokój prawie nie różni się od poprzedniego. Spodziewałam się jakiegokolwiek znaku, że mieszkał tu szatyn – na przykład zdjęć – ale nie zastaję nic podobnego. 
Nawet książki są te same, jak u Dean'a tyle, że jego były bardziej zniszczone i miały pozaznaczane strony – te wyglądają, jakby Leon nigdy ich nawet nie otworzył. Kiedy zauważam, że są o fizyce, przestaje mnie to dziwić.
Poza tym tutaj również panuje porządek, a po paru dniach mieszkania z nim, nie mam wątpliwości, co do tego, że bałagan przeszkadza mu tak bardzo jak mi. 
Rozglądam się wokoło – nie wiem, po co tu weszłam. Może po prostu byłam ciekawa, jak wyglądało to pomieszczenie. Stwierdzam jednak, że teraz pokój Verdasa wygląda o wiele lepiej. 
Już mam wyjść, kiedy moją uwagę przykuwa kartka leżąca na biurku. Podchodzę bliżej i odkrywam, że nie należy do Leona, tylko do Dean'a.

Leon…
Mam dość ich i tych cholernych zasad. Wiem, że miałeś sto razy gorzej, ale i tak Ci zazdroszczę – tego, że się od nich uwolniłeś; że już więcej ich nie zobaczysz. Nie mogę się doczekać, aż w końcu skończę szkołę i będę mógł do ciebie dołączyć w Chicago.
Zdałem sobie sprawę z tego, że nawet nie wiem, co studiować. Rodzicie oczekują, że będę lekarzem albo fizykiem, ale ja, jak tylko pomyślę o tym, że miałbym tak spędzić resztę życia, mam ochotę zawalić egzaminy albo napisać takie podanie, że na żadną uczelnię mnie nie wpuszczą.
Dałbym sobie rok przerwy i dopiero wtedy poszedłbym na studia, ale rodzice prędzej by się powiesili niż by mi na to pozwolili. Co więcej – cieszyli by się z tego, że nie mam argumentów, żeby z nimi dyskutować.
Zazdroszczę Violetcie – ona wie, co chce robić. Nie miałem wątpliwości, że wybierze coś, na czym będzie mogła wykazać się kreatywnością. A teraz, podczas gdy ja nie mam zielonego pojęcia, o tym co zrobię ze swoim życiem, jej codziennie do głowy przychodzi nowy kierunek.
Ty też masz, czym się chwalić – nie studiowałeś, a osiągnąłeś więcej niż ktokolwiek z tej dziury. Nie rozumiem, czemu nie chcesz, żeby rodzice się o tym dowiedzieli. Ojca pewnie by to obeszło, ale mama byłaby z ciebie dumna.
Im jestem starszy, tym bardziej dostrzegam to, co o niej mówiłeś – jest wspaniałą kobietą, ale nie umie się przeciwstawić tacie. Zawsze się z nim zgadza, nawet jeśli w rzeczywistości ma inne zdanie. Nie mogę jej wybaczyć tego, jaka była, kiedy z nami mieszkałeś. Może, gdyby wtedy mu się postawiła, teraz moglibyśmy się widywać jak normalne rodzeństwo. Przez te wszystkie lata się nie zmieniła, patrzę na nią i wiem, że teraz zachowałaby się tak samo.
Rodziców również zazdroszczę Violetcie. Nasze rodziny wydają się takie podobne, ale w rzeczywistości chyba nie mogłyby się bardziej różnić. Maria i German nie decydują za nią, kim będzie w przyszłości, pozwalają jej być, z kim chce i nie naciskają na nią. Bezwarunkowa miłość – czasem mam wrażenie, że my jej nie dostaliśmy.
Owszem, rodzice zawsze nas kochali, ale przez całe życie musieliśmy na to pracować. Być idealnymi synami, którzy w domu są posłuszni, a na ulicy udają, że są szczęśliwy i z nikim nie rozmawiają, o tym co naprawdę dzieje się w naszej rodzinie.
Żałuję, że nie mam tyle odwagi, co Ty i nie mogę tak po prostu wyjechać. Miałeś o wiele trudniej – byłeś bez kasy, mieszkania i praktycznie sam – a i tak to zrobiłeś. Obiecuję jednak, że się na to zdobędę – spodziewaj się mnie u siebie w wakacje. Wyjadę przy najbliższej okazji.
I wiesz co? To właśnie wtedy nasi rodzice zapłacą za te wszystkie lata. Kiedy wyjadę, ludzie zaczną podejrzewać, że to nie może być przypadek – obu synów od tak od nich uciekło? Ukarzemy ich w najgorszy możliwy dla nich sposób – upokorzymy ich.
To chyba tyle. Więcej opowiem ci, kiedy w końcu będę mógł zobaczyć, jak zmienił się mój starszy brat.
Do zobaczenia niedługo.
Dean.

Otwieram szeroko oczy. To list, który mój chłopak pisał do szatyna. List, którego nie zdążył wysłać.

~*~

Średni ten rozdział ;//. Ale! Następny będzie lepszy. a w dziesiątce w końcu będzie – mam nadzieję – ciekawiej. Cierpliwości! ;D
Hehe, rozdział bez Leona i jeszcze pisany przeze mnie ^-^. Największa katastrofa blogowa? Ósmy rozdział u Nicol to jej nowe imię xDDD.
Nowe "informacje" dotyczące wyjazdu Leona :>. Ale jeśli liczycie, że w 9. albo 10. dowiecie się, dlaczego wyjechał to... Nie róbcie sobie nadziei xDD.
Tak btw. chyba nigdy Wam nie pisałam, że w Spisie treści zazwyczaj są tytuły dwóch rozdziałów do przodu. Jest to taki jakby spoiler, więc ten... jak chcecie to zajrzyjcie ;p.
Nicol narzekała, że jej wakacje skończą się szybciej, a w końcu wychodzi na to, że – mimo iż moi rówieśnicy wrócili do szkoły we wtorek – ja zacznę naukę najwcześniej, tak jak Wy. A jak dobrze pójdzie to nawet później. Hehe ;D.
Cóż, mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i z niecierpliwością czekam na Wasze opinie :>

Do następnego ;p

Quinn ;**

25 komentarzy = 09.

15.8.15

07. ~ Niepowtarzalna okazja



Kiedy słyszę dźwięk otwieranych drzwi, od razu wybiegam z pokoju. Na widok Diego jednak gwałtownie staję.
– Och, to ty – stwierdzam rozczarowana tym, że to jednak nie Leon.
Hernandez spogląda na mnie.
– Też się cieszę, że cię widzę – mówi z uśmiechem i kieruję się do kuchni, gdzie nalewa sobie szklankę wody.
Idę za nim i staję w progu.
– Przepraszam. Myślałam, że to Leon.
Unosi z zaskoczeniem brwi.
– Nie ma go? – pyta i patrzy na zegarek na kuchence, który pokazuje godzinę dwudziestą czwartą.  – Gdzie jest?
Wzruszam ramionami. Sama nie wiem. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale nie odbiera. Obiecał mi, że dzisiaj się ze mną położy – przecież, gdyby miał wrócić później, powiadomiłby mnie.
– Masz do niego jakąś ważną sprawę, że tak na niego czekasz? – zadaje kolejne pytanie, biorąc duży łyk napoju.
– Nie, ja tylko… on miał…
– Spokojnie, wiem, że razem śpicie w nocy – oznajmia z uśmiechem.
– Słyszałeś, jak ja… – pytam, a on potwierdza moje obawy kiwnięciem głowy. Zalewam się rumieńcem.
Nie lubię, gdy ktoś mnie słyszy i ma w ogóle świadomość, że śnią mi się koszmary. Czuję się wtedy, jakby ktoś mnie przejrzał; znał wszystkie moje sekrety. Wiedział o Dean'ie; o Brody'im. Jakby ktoś naruszył moją prywatność.
– Przepraszam – wyduszam z siebie. Skoro mnie słyszał, musiałam go obudzić, a już i tak jestem sporym problemem. Nie chcę jeszcze mieć na sumieniu ich nieprzespanych nocy.
– Nie przejmuj się. Ja i Francesca również potrafimy budzić Leona w środku nocy.
Uśmiecham się lekko.
– Może ja… spróbuję zasnąć bez Leon.
Kiwa głową.
– Na pewno po powrocie do ciebie przyjdzie.
Wchodzę do swojego pokoju i od razu kieruję się do łóżka. Kładę się po stronie, po której zazwyczaj śpi Verdas i zamykam oczy próbując zasnąć.

Kiedy budzę się po nocnym koszmarze, szatyna nie ma obok. Od razu sprawdzam godzinę w telefonie i z zaskoczeniem stwierdzam, że jest trzecia nad ranem. W tej chwili nie tylko go potrzebuję, ale również martwię się o Leona. Co robiłby o tej godzinie poza domem?
Wstaję i kieruję się do jego pokoju z nadzieją, że po prostu zapomniał do mnie przyjść, ale wrócił już do domu. Po wejściu do pomieszczenia, z ulgą stwierdzam, że rzeczywiście śpi u siebie. Sęk w tym, że nie sam. Śpi, a na jego torsie spoczywa głowa Dianny.
Czuję się, jakbym naruszyła ich prywatność, więc natychmiast wychodzę i opieram się o drzwi z drugiej strony.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, co mogłaby pomyśleć jego dziewczyna, gdyby dowiedziała się, że co noc śpię z jej chłopakiem. Nie byłaby zadowolona – ja na jej miejscu nieźle bym się wkurzyła. Nie powinnam mieć więc mu niczego za złe. Przecież nie mógł zostawić jej w swoim pokoju, a potem jak, gdyby nigdy nic przyjść do mnie.
Mimo to, czuję ukłucie zazdrości. Wiem, że to bez sensu – przecież Verdas nie należy do mnie. Nie mogę od niego oczekiwać, że będzie poświęcał mi całą swoją uwagę. Ma również zobowiązania u innych – między innymi u Dianny. 
Nie wracam do łóżka. Boję się ponownie zasnąć. Zamiast tego siadam na kanapie w salonie i włączam telewizor. Nie spodziewam się, że znajdę coś ciekawego o tej porze, ale nie mam nic innego do roboty.

Czuję jak ktoś delikatnie mnie szturcha i otwieram oczy. Z zaskoczeniem odkrywam, że zasnęłam na kanapie. Kiedy się odwracam, okazuje się, że to Leon postanowił przerwać mój sen. Spoglądam na niego, po czym pocieram dłonią zaspane oczy.
– Przepraszam – mówi po chwili. – Zupełnie o tobie zapomniałem. Jeśli chcesz, mogę się teraz położyć z tobą.
Mam ogromną ochotę przytaknąć, a potem resztę nocy spędzić z nim.
Ale nie mogę.
Za ścianą leżałaby jego dziewczyna. 
Wiem, że mnie i Verdasa nie łączy nic poza przyjaźnią – traktuję go, jak starszego brata – ale i tak czułabym się nie fair.
– N-nie, dzięki – mówię. – Wracaj do Dianny. Ja… zasnęłam tu przez przypadek.
Westchnął zmieszany.
– Mogę tu z tobą zostać chwilę – oznajmia i, zanim zdążam zaprzeczyć, obejmuje mnie ramieniem. Wtulam twarz w jego szyję i od razu odrzucam pomysł pójścia do swojego pokoju. Nienawidzę tego, że tak na mnie działa.
– Kiedy wyjeżdżasz? – pytam po dłuższej chwili milczenia.
– Jutro wieczorem.
Podnoszę głowę. Jeszcze wczoraj mówił przecież, że wyjeżdża dopiero za tydzień.
– Odwołali mój wcześniejszy lot, więc lecę wcześniej – odpowiada, zanim w ogóle zdążę zadać pytanie.
Nie zastanawiałam się, jak tu będzie bez Leona. Do tej pory, nie byłam nawet w stanie spokojnie spać bez niego.
– Kiedy wrócisz?
– Nie wiem dokładnie, ale myślę, że nie powinno mnie nie być dłużej niż tydzień.
Kiwam głową. 
Ponownie mnie do siebie przyciąga.
– Możesz do mnie zadzwonić nawet w środku nocy – zapewnia mnie, a ja uśmiecham się do niego.
Wiem, że mogę, ale to nie oznacza, że to zrobię. Nienawidzę wykorzystywać ludzi. Szatyn będzie tam w pracy, zapewne chociaż noce będzie chciał spędzić w spokoju. Będę musiała sobie bez niego jakoś poradzić.
Wzdycham i przymykam oczy.
– Jak wiele Dean ci mówił?
Przypominam sobie naszą rozmowę. Nadal jestem na niego zła za to, że zabronił Dean'owi mówić mi o tym, że ma z nim kontakt. Nie mam pojęcia, czemu. Nie ufał mi? 
– Hmm… Wiem, na przykład, że kiedy Matt zaprosił cię na randkę był strasznie zazdrosny. Wkurzył się wtedy na ciebie przez to, że tak się z tego cieszyłaś.
Uśmiecham się. Ja i Dean nie byliśmy jeszcze razem, a Matt był jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole. Każda dziewczyna marzyła o tym, żeby się do niej chociaż odezwał, a mnie zaprosił na randkę. 
Młodszy Verdas jednak się wkurzył, mówił o nim same złe rzeczy i w końcowym efekcie nazwał mnie idiotką. Po spotkaniu, okazało się, że miał rację – strasznie się nudziłam, a Matt nawet nie próbował tego zmienić. Skupiał się raczej na nieudolnych próbach zaciągnięcia mnie do łóżka.
– Był wkurzony przede wszystkim na siebie przez to, że nie ma tyle odwagi, żeby powiedzieć ci, co czuje i postanowił się wyżyć na tobie. A potem na mnie.
Nagle coś mi się przypomina.
– Parę miesięcy przed śmiercią, Dean dostał od kogoś paczkę. Nie chciał nikomu powiedzieć od kogo, nawet mi. Pokłóciliśmy się, bo uznałam, że mi nie ufa. Parę dni później, znalazłam u niego w pokoju karton, ale było już tam tylko małe zdjęcie, którego chyba zapomniał wyjąć. Paczka była od ciebie?
Kiwa głową.
– Kiedyś poprosił mnie, żebym podczas jakiegoś zlecenia, kupił mu coś, ale ja odmówiłem, bo uznałem, że rodzice mogliby dowiedzieć się o tym, że mam z nim kontakt – oznajmia i na chwilę przerywa. Opiera swoją głowę o moją, która leży na jego ramieniu i kontynuuje: – Potem postanowiłem zrobić mu niespodziankę. Przez parę miesięcy kupowałem mu coś charakterystycznego tam, gdzie wyjeżdżałem, a potem zapakowałem to z moimi zdjęciami każdego z tych miejsc i poprosiłem Diego, żeby je wysłał. Dziwię się, że rodzice niczego nie znaleźli po jego śmierci. Bez problemu mogliby mnie znaleźć. Były tam różne listy, no i dane Diego.
Marszczę brwi, zastanawiając się przez chwilę, jak to możliwe, po czym oznajmiam:
– Twoi rodzice nie weszli do pokoju Dean'a po jego śmierci. Do twojego po twoim wyjeździe zresztą też nie. Tylko Dean tam wchodził.
Państwo Verdas udają, że tych pomieszczeń nie ma w domu. Drzwi są zamknięte i pewnie będą jeszcze przez długi czas.
Wiem, że młodszy Verdas parę razy był w pokoju Leona. Zawsze dziwiłam się, że nie było to dla niego zbyt bolesne – ja przez to, nigdy tam później nie weszłam – ale teraz wiem, że miał cały czas kontakt z szatynem. Wszystko wyglądało inaczej, gdy razem mieszkali, ale nie stracił swojego brata.
– Długo znasz Diego?
– Poznałem go w samolocie, podczas podróży do Chicago.
Otwieram szeroko oczy. Nie wiedziałam, że znają się tak długo. Dobrze wiedzieć, że Verdas już na początku znalazł tutaj przyjaciela. Pamiętam, że jako nastolatek miał swoją grupę kumpli. Zawsze wstydziłam się, kiedy zaczepiali mnie i Dean'a, mimo że przyjaźnili się z Leonem. To zawsze byli i będą ci „młodsi dorośli”.
– Od razu pojechałeś do Chicago?
– Nie – odpowiada, czym mnie zaskakuje. – Przez jakiś miesiąc mieszkałem z babcią, bo to było w miarę daleko od rodziców, ale później dotarło do mnie, że na dłuższą metę to nie wypali i stwierdziłem, że muszę wyjechać. Padło na Chicago.
Zauważam, że dzisiaj jest bardziej skłonny do zwierzeń niż zwykle, więc postanawiam to wykorzystać. Może w końcu uda mi się wyciągnąć od niego, dlaczego wyjechał. Wiem jednak, że nie mogę go o to po prostu zapytać. Zastanawiam się więc, jakie pytania zadać, żeby go jakoś podejść. Jest zmęczony, więc jeśli dobrze to rozegram, może nawet nie zauważy, że mi o tym powiedział.
– Chciałeś uciec przed rodzicami?
W odpowiedzi słyszę tylko jego miarowy oddech. Zasnął. Brawo, Violetta, myślę. Właśnie przepuściłaś być może jedyną taką okazję.


~*~

Oto 7.! Szczerze mówiąc nie miałam jej dodawać, bo nie napisałam jeszcze 9. (zawsze dodaję rozdziały zaraz po napisaniu jednego na zapas :D) ale nie wiem czy dzisiaj zdążę, a później nie będę miała zbyt wiele czas, więc –  proszę! ;D Wracam do szkoły – ostatnie chwile na szaleństwa. Czuję się teraz taka rozrywkowa i nieprzewidywalna ^-^.
Btw. w moim domu właśnie siedzi Szwed i załatwia mi szkołę. Chce mnie ktoś do siebie przygarnąć? :D. Takim oto sposobem, jedynym czym mogę się Wam pochwalić, że jest u mnie 28 stopni i wiatr (to gorąco, bo zazwyczaj nie ma więcej niż 25 :p). Owszem, wspomniałam o tym, bo wiem, że w PL jest duszno jak cholera :"). 
Bez zbędnego gadania – mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie :>
Do następnego :* (za cholerę nie wiem, kiedy się pojawi, ale mam nadzieję, że w miarę szybko)

Quinn ;)

PS
Poprzednio chyba zapomniałam wspomnieć, że dodałam Brody'iego do zakładki ;p

7.8.15

06. ~ "Nigdy więcej cię nie zostawię"



Rozglądam się dookoła. Jestem w jakimś budynku mieszkalnym. Za mną jest wyjście, przede mną schody, a wokół drzwi z numerami.
Zdezorientowana kieruję się do wyjścia, kiedy na końcu korytarza ukazuje mi się sylwetka jakiegoś mężczyzny. Po krótkiej chwili przyglądania się jej, wiem, że to chłopak mniej więcej w moim wieku. Ma na sobie bordową bluzę. Powtarzam sobie, że to niemożliwe. Dean nie żyje, a jego bluza już od dawna należy do mnie. Pożyczył mi ją podczas jednego z naszych nocnych spotkań na pomoście, a ja najzwyczajniej w świecie już mu jej nie oddałam.
Próbuję zmusić się do opuszczenia budynku, ale nagle się odwraca. To Dean. Ignoruję głos w głowie, który mówi mi, że to tylko jakieś chore złudzenie, i idę w jego stronę. Uśmiecha się do mnie, wskazując ruchem głowy, żebym poszła za nim i wchodzi do windy.
Przyspieszam kroku, a po chwili już biegnę, ale drzwi zamykają mi się przed nosem.
Spanikowana chodzę w kółko i histerycznie wciskam guzik przywołujący windę.
– Dean! – krzyczę, ale dopiero po krótkim czasie drzwi ponownie się rozsuwają.
Wchodzę, mimo że nie wiem, gdzie teraz jechać, i rozglądam się. Na tablicy z guzikami przylepiona jest karteczka, którą od razu odrywam i dokładnie się z nią zapoznaję. Widnieje na niej tylko jedna cyfra – dwa. 
Bez zastanowienia, wciskam guzik z takim samym numerem piętra i opieram się o ścianę. Ku mojemu zdziwieniu, czuję, że zamiast jechać w górę, zjeżdżam na dół. Zdezorientowana rozglądam się, nie wiedząc, co robić.
Już po kilku sekundach, drzwi ponownie się rozsuwają, a ja znajduję się w pomieszczeniu przypominającym piwnicę. Jak najszybciej wychodzę i idę dalej. Szybko orientuję się, że jestem tutaj sama, ale mimo to krzyczę:
– Dean! Dean, jesteś tutaj?!
Kiedy po jakimś czasie, nie dostaję odpowiedzi, wracam do windy, która do tej pory się jeszcze nie zamknęła, i chcąc się jak najszybciej stąd wydostać, wciskam guzik z najwyższym numerem – dziesiątym.
Zjeżdżam jeszcze niżej, więc spanikowana, wciskam wszystkie guziki po kolei. To nic nie daje. 
Drzwi rozsuwają się, a mi ukazuje się tylko ziemia. Ponownie odwracam się do przycisków, ale żaden z nich już się nie świeci. Tak, jakby winda zupełnie przestała działać. Zaniepokojona stawiam jedyny krok, jaki mam możliwość i dotykam ziemi. Nie, to nie atrapa, wykonana, żeby zrobić mi jakiś chory żart, stwierdzam od razu w myślach.
Odwracam się, ale za mną nie ma już śladu po windzie. Zupełnie jakby się rozpłynęła. Na jej miejscu są dwa identyczne nagrobki. Podchodzę i przyglądam się im.
Jeden wygląda tak samo, jak na cmentarzu. Tak, jak przypuszczałam znajdują się na nim nazwisko Dean'a i data jego śmierci.
Kiedy przenoszę wzrok na drugi nagrobek, zastygam. Zamykam oczy, ale kiedy ponownie je otwieram, nadal widzę te dwa słowa. Leon Verdas.
Ze zdenerwowania nie mogę zaczerpnąć powietrza. Po chwili klękam, a z moich oczu zaczynają się lać strumienie łez.
– Nie – mówię cicho. – Nie Leon! Nie!

– Violetta, do cholery, obudź się!
Znowu znajduję się w swoim pokoju. Moja kołdra leży na podłodze, a ja jestem cała spocona. Przed oczami mam Leona, trzymającego mnie za ramiona. Widok ostatnio coraz częstszy, ale w tej chwili jest najlepszym jaki mogłabym sobie wyobrazić.
Od razu rzucam mu się na szyję, łkając, a on delikatnie gładzi mnie dłonią po plecach i próbuje mnie uspokoić. Niedługo potem znajduję się na jego kolanach i chowam twarz w jego szyi, a on siedzi na moim łóżku i opiera się o ścianę, cały czas obejmując mnie.
Kiedy w końcu uspokajam się na tyle, żeby mówić, postanawiam opowiedzieć Leonowi o moim śnie. Potrzebuję tego. Jeszcze nigdy tego nie robiłam, ale w tej chwili czuję, że muszę.
– Ten sen był inny niż poprzednie – mówię w jego szyję. 
Zawsze śnił mi się tylko Dean w czasie wypadku. Czasem zmieniały się jakieś mało istotne szczegóły, jak to czy mogę się ruszyć z miejsca, czy nie. Jest to bez znaczenia, bo i tak nigdy – choćbym nie wiem, jak szybko biegła – nie dobiegam na czas. Czasem również zamiast się zbliżać, oddalam się.
– Gorszy? – pyta szatyn po dłuższej chwili, a ja bez wahania kiwam głową.
Myślałam, że nic nie może być gorsze od straty Dean'a. Byłam pewna, że już nic tak mnie nie zaboli.
Wizja tego, że mogę stracić Leona pokazała mi, jak bardzo się myliłam.
Verdas wyjechał z miasta, ale zawsze była szansa, że wróci, tak jak to zrobił, kiedy zmarł jego brat. Mała, ale wciąż była.
Gdyby umarł, straciłaby ich obu na dobre. Nikt nie mógłby ich zastąpić, a ja z pewnością bym się załamała. 
– Tam… były dwa nagrobki… Dean'a… i twój.
Zastyga, a po moich policzkach znowu płyną łzy. Przez chwilę nic nie mówi, po czym odsuwa się na tyle, żeby spojrzeć mi w oczy.
– Nigdy więcej cię nie zostawię – obiecuję, głaszcząc mnie po policzku, a mi wystarcza zaledwie parę sekund przyglądania się jego twarzy, żeby pozbyć się wszelkich wątpliwości, co do tego czy mówi prawdę.
Kiwam głową i ponownie się w niego wtulam.

Kiedy wychodzę spod prysznica, Leon siedzi na moim łóżku, robiąc coś na telefonie. Błyskawicznie podnosi na mnie wzrok i wkłada komórkę do kieszeni swoich dresów.
– Pomyślałem, że zostanę tutaj z tobą – mówi. – Jeśli oczywiście tego chcesz.
Przez chwilę zastanawiam się czy jest sens ponownie kłaść się spać. Obawiam się, że i tak nie zasnę, a Verdas z pewnością woli spędzać noc samotnie w swoim łóżku.
Stwierdzam, że bez sensu jest to, żeby tu siedział, więc kręcę głową.
– Nie kładę się spać. Możesz iść do siebie.
Podnosi brwi, po czym sprawdza coś na wyświetlaczu telefonu i ponownie spogląda na mnie.
– Jest dopiero po drugiej.
Wzruszam ramionami. 
Podchodzę do łóżka, po czym siadam obok niego. Przykrywam się kołdrą i opieram o ścianę.
Szatyn przez chwilę nad czymś się zastanawia, a następnie przysuwa się bliżej i również się przykrywa. Obejmuje mnie ramieniem, a ja opiera głowę o jego pierś.
Przez chwilę siedzimy w ciszy, którą w końcu postanawiam przerwać.
– Nie musisz ze mną zostawać – oznajmiam, choć w rzeczywistości wolałabym, żeby tu ze mną był. Jego obecność uspokaja mnie, jak nic innego.
– I tak nie mam nic lepszego do roboty.
Uśmiecham się i mocniej w niego wtulam.
Przy Leonie ból spowodowany śmiercią Dean'a nie jest tak wielki, jak bez niego. Nie wiem, czym jest to spowodowane, ale kiedy jestem z nim, wizja dalszego życia bez jego młodszego brata, nie wydaje się taka zła.
Wzdycham głośno.
– Przed jego śmiercią… – zaczynam, czym od razu zwracam na siebie jego uwagę. – My… pokłóciliśmy się. Kazałam mu mnie zostawić, więc zdenerwowany odszedł. – Przerywam na chwilę, żeby otrzeć swoje łzy, po czym kontynuuję: – Przed wyjściem na ulicę… musiał się nie rozejrzeć… Wchodziłam już do domu i nagle usłyszałam pisk opon. Odwróciłam się, ale Dean leżał już nieprzytomny na środku ulicy, a samochód odjeżdżał.
Głaszcze mnie po ramieniu, po czym całuje w skroń.
– To nie jest twoja wina.
– Gdyby nie to, że zrobiłam mu aferę, nie wyszedłby na tę ulicę taki zdenerwowany. W ogóle by nie wyszedł. Teraz by żył…
– Nie mogłaś tego przewidzieć – przerywa mi. – On też nie powinien dać ponieść się emocjom. Nie miał pięciu lat, znał zasady ruchu drogowego.
Nie zaprzeczam, ale w rzeczywistości zupełnie się z tym nie zgadzam. Dean był odpowiedzialny, gdyby nie to, że go zezłościłam, zastosowałby się do tych głupich przepisów. To wszystko było moją winą.
Po paru minutach, Verdas wstaje i wyciąga do mnie rękę. Patrzę na niego pytająco.
– Skoro nie masz zamiaru iść spać, to lepiej wykorzystamy ten czas i pójdziemy na spacer.
Waham się przez chwilę, ale w końcowym efekcie łapię jego rękę i również wstaję.

Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że będę siedziała tak wcześnie rano nad jeziorem i zajadała się frytkami z jakiejś całodobowej jadłodajni, obserwując Leona Verdasa fotografującego wschód słońca, wyśmiałabym go. Albo po prostu – przez wzgląd na żałobę – olała, a potem stwierdziła, że ten ktoś jest wariatem.
Kiedy czuję na skórze zimny wiatr, bardziej opatulam się swetrem i ponownie skupiam uwagę na szatynie. To niewiarygodne, jaki jest skupiony na wykonywaniu swojej pracy. Zupełnie jakby zapomniał o mnie i w ogóle o całym świecie. Jest tylko on, aparat i widok godny sfotografowania.
Widzę takiego Leona po raz pierwszy i nie ukrywam, że cholernie podoba mi się ta strona jego osobowości. 
Po jakimś czasie siada obok mnie, kładzie aparat na stoliku za nami i podbiera mi parę frytek.
– Musisz się strasznie nudzić, co? – pyta i ponownie bierze aparat do ręki. Gestem pyta czy chcę zobaczyć jego zdjęcia, a ja od razu energicznie kiwam głową.
Przysuwa się bliżej mnie i przewija fotografie, a ja zafascynowana siedzę i je oglądam, co chwilę komentując, jakie są piękne. Nie kłamię – wyglądają jak z książki o krajobrazach.
Od razu przypomina mi się taka należąca do pani Verdas. Wprost uwielbiałam ją oglądać i robiłam to za każdym razem, gdy miała okazję, mimo że znałam ją już na pamięć.
Kiedyś Dean również lubił oglądać tego typu rzeczy, ale z czasem zaczęło go to nudzić. Kedy opowiadałam mu o jakimś obrazie czy książce, tylko udawał, że słucha. W rzeczywistości tylko czekał, aż wreszcie skończę i zmienię temat na jakiś ciekawszy. Niedługo zajęło mi dojście do tego, że jest to skutek wychowania jego ojca.
– Jak zostałeś fotografem? – pytam po chwili, po czym precyzuję: – Chodzi mi o to, że wasz ojciec zawsze naciskał na to, żeby Dean skupiał się raczej na naukach ścisłych, a nie na sztuce. Myślałam, że z tobą było tak samo.
Kiwa głową.
– Było – odpowiada krótko i przez chwilę mam wrażenie, że nic więcej nie powie. Potem jednak dodaje: – Ale… mimo wszystko zawsze wolałem poglądy matki.
Pragnę zadać mnóstwo różnych pytań, ale rozpoznaję jego nastrój – najwyraźniej nie chce o tym rozmawiać, a ja naciskając tylko go zdenerwuję i w końcowym efekcie znowu będziemy skłóceni, a ja i tak nie poznam odpowiedzi.
Zamiast tego opieram głowę na jego ramieniu i mówię:
– Dziękuję.
Kiedy patrzy na mnie pytająco, dodaję:
– Za to, że mnie tu zabrałeś i w ogóle za to, że mi pomagasz. Ciągle. Bez przerwy.
Śmieje się pod nosem, po czym obejmuje mnie ramieniem i siedzimy jeszcze chwilę obserwując wodę. 

Kiedy podnoszę telefon, okazuje się, że dzwoni moja mama. Wzdycham głośno, po czym ziewam i odbieram. Przykładam aparat do ucha i opieram łokieć o wyspę kuchenną. 
– Violu?
– Cześć, mamo – mówię znudzonym tonem. Nie lubię, gdy dzwoni. Kocham ją i tak dalej – w końcu jest moją matką – ale wciąż wypytuje mnie o moje „studenckie życie”, a ja muszę wymyślać przeróżne historyjki. Mam z tym problem normalnie, a co dopiero teraz.
Przerwała mi bezsensowne wpatrywanie się w bluzę Dean'a – tę, którą miał w moim śnie. Wiem, że powinnam go wymazać z pamięci, a nie teraz rozpamiętywać i zastanawiać się, co oznaczał, ale nie mogłam się powstrzymać. Zazwyczaj wyciągam tę bluzę w te dni, w które tęsknię za nim jeszcze bardziej niż zwykle. Wkładam ją wtedy i chodzę w niej cały dzień albo po prostu – tak, jak teraz – głupio się w nią wpatruję, przywołując wszystkie wspomnienia.
Włączam głośnomówiący, po czym kładę komórkę na wyspie i wracam do bawienia się ubraniem.
– Co u ciebie, córeczko?
Biorę głęboki oddech, przygotowując się do powiedzenia jej, że odkąd dzwoniła kilka dni temu nie zaszłam w ciążę, nie zostałam prezydentem i nie porwała mnie rosyjska mafia, kiedy nagle słyszę dźwięk drzwi wejściowych.
– Violetta, jesteś w domu?! – Głos Verdasa dobiega z korytarza, a ja automatycznie spoglądam na telefon, modląc się o to, żeby moja matka go nie usłyszała.
– Violetta, z kim jesteś? To Leon?
Oczywiście to, żeby go nie usłyszała było równie nieprawdopodobne, jak to, żeby nie rozpoznała tego jego pieprzonego charakterystycznego głosu. 
Szatyn od razu pojawia się w kuchni, dostrzega telefon i przenosi wzrok na mnie, przykładając palec do ust i kręcąc głową, komunikując mi tym sposobem, żebym nic nie mówiła o nim matce. Patrzę na niego i mam ogromną ochotę powiedzieć: Tak, Leon, jestem taką idiotką, że miałam zamiar podać jej twój adres i numer telefonu.
– T-to jest… chłopak mojej współlokatorki… No wiesz… z akademika…
– Ma głos identyczny jak Leon – upiera się, a ja wywracam oczami. Czy ona zawsze musi stawiać na swoim?
– Zdarza się. Mamuś, muszę kończyć. Egzaminy i tak dalej.
– No dobrze – mówi niechętnie, a ja oddycham z ulgą. Połknęła to. – Zadzwoń jak będziesz miała trochę czasu.
Rozłączam się i zerkam na Leona, który opiera się o wyspę z przeciwnej strony.
– Akademik mówisz? – Na jego twarzy pojawia się uśmiech, za który mam ochotę go uderzyć.
– Moja mama przynajmniej wie, że jestem w Chicago. Kiedy ostatnim razem rozmawiałeś ze swoją? – odgryzam się i widząc jego minę, z dumą stwierdzam, że wygrałam.
Wstaję zabierając bluzę, na którą na szczęście nie zwrócił uwagi – zgaduję, że nie byłby zadowolony tym, co przed chwilą robiłam – i kieruję się do swojego pokoju. W progu odwracam się jeszcze i niepewnie pytam:
– Czy mógłbyś… Mogłabym spać dzisiaj z tobą?
To, że śpimy razem prawie każdej nocy w ogóle nie ułatwia mi sprawy i wciąż czuję się cholernie niezręcznie, zadając to pytanie.
Verdas uśmiecha się i kiwa pewnie głową, co wywołuje uśmiech również na mojej twarzy. Nie mogę się go pozbyć nawet, gdy wchodzę do swojego pokoju.
Nie chcę się go pozbywać.

~*~

Wracam z szóstką! :D Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, taka zła, choć do najlepszych rozdziałów też nie należy. Dobra, walić jest gites ;D.
Wiecie już, dlaczego Fiolka tak obwinia się o śmierć Dean'a, ale i tak największe tajemnice znam tylko ja. Muhahahaha ;D.
Tak sobie ostatnio myślałam i za cholerę nie wiem, kiedy wpleść coś o wyjeździe Leona, może to być za parę rozdziałów albo w epilogu ^-^. Lubię wiedzieć więcej od innych – sry, ale nie chcę się pozbywać tej przyjemności XD.
Jako ciekawostkę zdradzę Wam, że napisałam ten rozdział parę dni przed przeprowadzką, jak przyśnił mi się podobny koszmar :>. Z tym, że nie śnił mi się mój martwy chłopak i nagrobek jego brata XD. Ja po prostu zjechałam windą w nowym miejscu zamieszkania do pomieszczenia, które praktycznie nie było pomieszczeniem (sama ziemia) i moja winda zniknęła ;o. Na szczęście wizja się nie spełniła ^-^.
Zgadnijcie, kto jest taki leniwy, że teraz na drugie piętro jeździ windą ;D. Przez pierwszych parę dni nie wiedziałam, gdzie schody, a teraz nie mogę się powstrzymać, ok? ;(
Jeśli mam być szczera, zaczynałam tracić pomysły na to opo, co mnie martwiło, ale parę dni wpadłam na kolejny pomysł, więc odetchnęłam z ulgą ;D. Btw. witam Was ze Szwecji, w której nie jest gorąco (co najwyżej 26 stopni i wiatr ;D) ale w której społeczeństwo idzie do szkoły za tydzień ;(((. Wracam do PL. Przyjadę tu w czerwcu, jak będę szybciej zaczynali wakacje ;D. W każdym razie, teraz rozdziały będą rzadziej i mam nadzieję, że to zrozumiecie i obejdzie się bez komentarzy typu "Kiedy w końcu dodasz next?" :).
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;D.

Do następnego :*

Quinn <3

PS
Zapraszam [KLIK]