Otwieram oczy i rozglądam się po pomieszczeniu. Nie tak je zapamiętałam. Wszystko było porozrzucane i potłuczone. Mówiąc wszystko, mam na myśli parę ozdób i zdjęć, które przywiozłam od rodziców. Zdjęcie z Dean'em.
Pamiętam jak rzuciłam nim o ścianę obok łóżka. Potem nie zważając na odłamki szkła, położyłam się na nim i płakałam. Czytałam kiedyś, że nie można płakać w nieskończoność. W pewnym momencie człowiek zasypia. Dochodzę do wniosku że to musiało się ze mną stać.
Zastanawia mnie tylko na jak długo i co się tutaj w tym czasie stało.
Obok mnie nie ma potłuczonej ramki, a ciuchy prawdopodobnie znajdują się w szafie. Wszystko jest ponownie na swoim miejscu. Wyciągam rękę i patrzę na nią.
Jestem pewna, że to wszystko mi się nie przyśniło. Podczas demolowania mojego pokoju skaleczyłam się – rana wciąż jest w tym samym miejscu.
Zgaduję więc, że ktoś posprzątał tu, podczas gdy ja spałam.
Jedyną osobą, która przychodzi mi do głowy, jest Leon. Ten Leon, który cały czas o wszystkim wiedział i nie pisnął ani słowa.
Miał tyle okazji. Mógł się ze mną skontaktować. Nawet anonimowo. Potem po śmierci Dean'a… tej nocy po pogrzebie. I teraz. Wciąż rozmawiamy o Dean'ie, miał mnóstwo okazji do powiedzenia mi o tym. Ale ich nie wykorzystał.
Zastanawiam się, czy kiedykolwiek by mi o tym powiedział, gdybym nie znalazła tych wiadomości.
Wiem, że jestem w stanie zrobić teraz tylko trzy rzeczy – pójść spać, dalej płakać albo się napić. Postanawiam zrobić wszystko po kolei, zaczynając od alkoholu.
Wstaję z łóżka. Wiem, że nadal mam na sobie sukienkę z klubu, a tusz mi się rozmazał, przez co prawdopodobnie wyglądam jak panda. Pieprzę to. Pieprzę wszystko wokół mnie. Budynek może się zaraz zawalić, a ja pójdę tylko do kuchni szukać alkoholu. Napiję się i umrę bo spadnie na mnie sufit. Ciekawa śmierć, nie powiem.
Niestety okazuje się, że w kuchni znajduje się Verdas i Dianna. Mężczyzna stoi przy blacie, podczas gdy ona siedzi przy wyspie kuchennej i uśmiecha się do niego.
Biorę głęboki wdech, po czym wchodzę do pomieszczenia. Ich spojrzenia od razu kierują się na moją osobę. Ja jednak olewam ich i otwieram szafkę. Wyciągam wódkę na specjalne okazje, czyli takie jak zdradza partnera czy śmierć kogoś bliskiego. Uznaję, że moja sytuacja pasuje do obu powodów i nie trudząc się z szukaniem kieliszka, wyjmuję szklankę.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – słyszę Leona, ale nie zwracam na niego uwagi. Jeśli myśli, że po tym wszystkim, będę z nim rozmawiać, to grubo się myli.
– Violu? – odzywa się po chwili Dianna.
Odwracam się do niej i patrzę zirytowana.
– Myślę, że nie powinnaś pić alkoholu o dziesiątej rano.
Unoszę brwi.
– Myślę, że nie jesteś moją matką, więc się odpieprz.
Ponownie przenoszę uwagę na szklankę i nalewam do niej wódkę.
– Violetta, przeproś ją – oznajmia spokojnym tonem szatyn. W odpowiedzi śmieję się tylko i opróżniam szklankę. – Violetta.
Patrzę na niego, po czym biorę do ręki szkło i butelkę. Następnie wychodzę, zostawiając ich w kuchni.
Violetta, przeproś ją. Prycham, po czym znowu się śmieję. Nie będę nikogo przepraszać. Oni mają gdzieś moje uczucia, więc dlaczego ja miałabym się przejąć ich?
Po dwóch godzinach, czuję się już pijana. Nie jest tak, że siedziałam w miejscu i tylko piłam. Ponownie zrobiłam bałagan, tylko tym razem większy. Ciuchy znowu są w całym pokoju, krzesło od biurka jest przewrócone, a moja sukienka i pościel poplamione krwią. Przy tłuczeniu wszystkiego, co spotyka się na drodze, bardzo łatwo jest się skaleczyć. Tym bardziej, kiedy szkło znajduje się w pościeli na łóżku, na którym się kładziesz.
Teraz leżę i wpatruję się w sufit. To chyba ta część, w której płaczę, a później zasypiam. Może jeśli będę płakać za każdym razem, gdy będę się budziła, w końcu tego nie zrobię. To byłby postęp w dziedzinie nauki. Może się nim podzielę i napiszę krótką wiadomość.
Śmieję się pod nosem. Gdybym miała się teraz zabić, nie miałabym nawet do kogo napisać list pożegnalny.
Tato, dziękuję za to, że zniszczyłeś mi życie, zmuszając do okłamywania własnej matki.
Mamo, dziękuję za to, że musiałam cierpieć za twoją naiwność.
Dean, dziękuję za pieprzenie się z moją przyjaciółką i wykorzystywanie mnie do tego.
Leon, dziękuję za okłamywanie mnie w chwili, w której byłeś dla mnie najważniejszą osobą.
Dianna, dziękuję za zabieranie mi najważniejszej osoby.
Brody… dziękuję za załatwianie mi świetnego towaru. Właściwie tylko ty zasługujesz na list pożegnalny. Mimo, że jesteś gnojkiem.
Wstaję do pozycji siedzącej i już przygotowuję się do kolejnego wybuchu płaczu, kiedy słyszę pukanie do drzwi.
– Nie ma mnie! – krzyczę.
Niechciany gość jednak ignoruje moje słowa i wchodzi do środka. Leon, cóż za niespodzianka. Zupełnie się ciebie nie spodziewałam.
Rozgląda się po moim pokoju i wzdycha. Owszem, pieprzę twój porządek. Teraz to pomieszczenie podoba mi się bardziej.
– Violu…
Ignoruję go i siadam tak, że teraz jestem odwrócona do niego plecami. Po chwili czuję, jak łóżko ugina się pod jego ciężarem, i jak kładzie rękę na moim ramieniu. Odtrącam ją i opieram policzek o zimną ścianę.
– Chloe była moją najlepszą przyjaciółką. Poza wami miałam tylko ją – mówię ochrypniętym głosem. – Nigdy w życiu nie podejrzewałabym ich o to. Ufałam im, ufałam tobie.
– Wiem – odpowiada cicho. – Ale miałem nadzieję, że przekonam go do tego, żeby sam ci powiedział. A potem… nie chciałem cię ranić, bo to niczego nie zmienia.
– Ale zraniłeś – wtrącam, choć wiem, że nie skończył jeszcze mówić. – Zostaw mnie samą.
Waha się, ale po chwili wychodzi, a ja czuję pod powiekami słone łzy.
Widzę go już z daleka. Ma na sobie szary podkoszulek i czarną, skórzaną kurtkę. Podchodzę i bez słowa opieram się o przeciwną ścianę. Tak, oto ja, Violetta Castillo, wracam do przeszłości, od której tak bardzo chciałam uciec, w pierwszym lepszym ślepym zaułku.
Miałam zamiar zakończyć tę znajomość i więcej do niej nie wracać. Wiem, że Brody jest niebezpieczny – doświadczyłam tego na własnej skórze – ale w tej chwili jest jedyną osobą, której potrzebuję, i którą mogę mieć przy sobie. Zapewne za jakiś czas będę żałowała tego spotkania, ale w tej chwili mam gdzieś przyszłość. Skupiam się na teraźniejszości. A teraźniejszość jest taka, że wszystko mi się wali. I nie chcę mieć tej świadomości. Alkohol do końca mi nie pomógł, więc w miarę się ogarnęłam i wykorzystałam nieobecność Verdasa.
Patrzy na mnie i – również nie odzywając się – podaje mi skręta. Od razu biorę go do ręki i wkładam do ust.
– Cóż się stało? – odzywa się w końcu. – Czyżby życie w Chicago stało się trudniejsze, niż ci się wydawało?
Wypuszczam dym z ust.
– Nie chcę do was wracać – oznajmiam od razu. Tak nisko jeszcze nie upadłam. Nie mówię jednak, że nie zmienię zdania za kilka dni. – Przyszłam tylko… oderwać się od rzeczywistości.
Brody nie jest najlepszą osobą do towarzystwa, jeśli nie ma się humoru. Jest cwaniaczkiem, dupkiem i wykorzysta każdą okazję, żeby mnie dobić. Ale wiem, że za chwilę wszystko wokół będzie mi zwisać.
Prawda jest taka, że jestem słaba. Słabsza niż rodzice Dean'a i Leona; niż sami bracia. Nie znam nikogo słabszego. Nie umiem radzić sobie z bólem, tęsknotą, rozpaczą i wszystkimi innymi negatywnymi emocjami. A może i nawet pozytywnymi?
Normalna osoba próbuje przeanalizować problem na spokojnie. Stara się znaleźć jakieś rozwiązanie, a jeśli jej się to nie uda, ucieka się w używki. Ja robię to od razu. Nie myślę o konsekwencjach, tylko robię głupoty.
Niedługo po śmierci Dean'a, nauczyłam się, co robić, by nie czuć. Nie każdy pochwala moje metody, ale dopóki mogę zapomnieć o problemach, choć na chwilę, nie obchodzi mnie to.
– A więc, co takiego się stało?
Unoszę brew. Brody jest ostatnią osobą, której chciałabym się zwierzać, ale już po chwili czuję, jak moje stare metody, ponownie zaczynają działać.
Podaję mu jointa.
– Potrzebuję kasy na czynsz. Oddam.
Po chwili zastanowienia, sięga do kieszeni i daje mi zwitek banknotów, który od razu biorę i chowam.
– Wszyscy faceci są dupkami – mówię, wpatrując się w błękitne niebo. – Ty jesteś dupkiem, Dean nim był, mój ojciec i nawet Leon.
Wypuszcza dym z ust, a ja go obserwuję.
– Ten Leon to jakiś twój nowy koleś?
Wpatruję się w niego pustym wzrokiem.
– Nie. Leon pieprzy swoją dziewczynę. I dziewczynę swojego najlepszego kumpla. Ale nie mnie. – Śmieję się. – Boże, jak chciałabym, żeby ktoś mnie teraz pieprzył.
Podchodzi do mnie i oddaje mi skręta. Następnie opiera rękę o ścianę tuż przy mojej głowie.
– Dobrze trafiłaś.
Uśmiecham się i przybliżam. Wiele można mu zarzucić, ale świetnie całuje. Nie delikatnie, z miłością, jak kiedyś całował mnie Dean. Pocałunki Brody'iego są brutalne, pełne pożądania, ale nie przeszkadza mi to. Nie istnieje coś takiego, jak miłość. To tylko bzdura wymyślona po to, żeby niszczyć innym ludziom życie.
Zatracam się w tańcu naszych języków, kiedy nagle ktoś szarpie mnie za ramię i odrywa od niego. Po chwili okazuje się, że to Leon. Śmieję się do niego. Wygląda na tak wkurzonego, że mam wrażenie, że zaraz z uszu poleci mu para.
– Zwariowałaś już do końca?! – podnosi głos, ale ja tylko patrzę na niego, wciąż się śmiejąc.
Po chwili wkładam do ust skręta i wypuszczam z ust dym, nie odrywając od niego wzroku.
– Nie denerwuj się tak. Chcesz? – Wskazuję na blanta. – Chyba, że wolisz wypieprzyć Diannę, żeby się uspokoić.
Kręci wkurzony głową, po czym wyrywa mi jointa z dłoni i rzuca go na ziemię. Następnie zaciska rękę na moim ramieniu i wyprowadza mnie. Nie wyrywam się. Odwracam się tylko i krzyczę:
– Na razie, Brody! Zadzwonię, jak pójdzie spać.
Szatyn jednak przyspiesza kroku i po chwili znajdujemy się na tyle daleko, że nie słyszę jego odpowiedzi. Boli mnie ramię, ale nic nie mówię.
Idziemy w kierunku domu, który swoją drogą jest niedaleko. Może powinnam wybrać trudniejsze do znalezienia miejsce?
– Nie wierzę, że upadłaś tak nisko – odzywa się. – Byłem w twojej pracy i błagałem twoją szefową, żeby pozwoliła ci zacząć pracować dopiero od przyszłego tygodnia, podczas gdy ty ćpałaś i zabawiałaś się w ślepym zaułku?!
Śmieję się.
– Nie udawaj takiego świętego. Pamiętam, jak kiedyś widziałam cię i twoich kumpli, jak paliliście. Powiedziałam Dean'owi, a on powtórzył waszemu tacie. Zdradził cię. Tak jak ty mnie. O ironio! – Śmieję się jeszcze głośniej.
Znajdujemy się już przed naszym budynkiem. Leon brutalnie wciąga mnie po schodach i przyprowadza do mieszkania.
– Dorośnij! Naćpałaś się i co, czujesz się lepiej?!
Przybliżam się do niego.
– A żebyś wiedział.
Rzucam na blat w kuchni kasę, którą dał mi Brody.
– Nie muszę iść do pracy.
Próbuję go wyminąć i wrócić do swojego pokoju, ale on łapie mnie za drugie ramię. Auć.
– Nie skończyliśmy.
– Spieprzaj – rzucam, po czym się wyrywam i wracam do sypialni.
~*~
Znowu dodałam, a nie miałam, ale tak szczerze to... Nie chce mi się pisać trzynastki, a b. chcę pozna Wasze opinie na temat tego u góry ;p. I te złe, i te dobre ;D.
Fiolka jest w nim inna i spokojnie, taka nie zostanie do końca opowiadania. ;>. Po prostu ma teraz trudny okres i ten no... Pierwszy raz w życiu coś takiego pisałam XDDD. Naćpana Fiolka i nie wiem do końca, czy mi to wyszło, czy jest to dość realistyczne, dlatego wyraźcie swoją opinię.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał i czekam na Wasze opinie ;*
Do następnego ;))
Quinn ;p
25 komentarzy = 12.