Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X X
Cytat z nagłówka pochodzi z utworu "Violet Hill" zespołu Coldplay.

3.3.16

18. ~ Syn marnotrwany



3 lata temu... 
 
– I jak? – pyta, podchodząc do mnie. 
Zerkam na monitor laptopa i szybko przeglądam dziesiątki zdjęć. 
– Myślę, że wyszły nieźle – odpowiadam, obserwując jej reakcje na ich widok. 
Przez chwilę przygląda się im, po czym uśmiecha się szeroko. 
– Myślę, że wyszły świetnie – oznajmia i ponownie na nie zerka. – Masz może teraz chwilę? Moglibyśmy wyjść na kawę i może... pogadać? 
Uśmiecham się półgębkiem. Samantha jest ładna i miła, jedyną przeszkodą do wyjścia z nią na kawę jest to, że nie umawiam się z modelkami, z którymi odbyłem sesję. Wiem, że wiele z nich takim sposobem chce załatwić sobie nową fuchę, a potem kolejną, i kolejną, i tak bez końca. Wolę tego unikać. 
– Nie mieszam pracy z życiem prywatnym – mówię. 
– Cóż... szkoda – rzuca i odchodzi. 
Słyszę dźwięk swojej komórki, a kiedy dostrzegam na wyświetlaczu imię Dean'a, odchodzę w kąt, z którego reszta osób w pomieszczeniu nie może mnie słyszeć. 
Odbieram i przykładam słuchawkę do ucha. 
– Halo? 
– Kupiłem bilet do Chicago – rzuca prosto z mostu. 
Odwracam się gwałtownie tak, jakby moi współpracownicy mogliby to usłyszeć. Co oczywiście nie miałoby znaczenia, bo przecież nie widzieliby nic złego w tym, że mój brat chce do mnie przyjechać. 
– Zwariowałeś? – mówię tonem tylko trochę głośniejszym od szeptu. – Oddaj go. 
Wbrew wszystkiemu, co inni mogliby pomyśleć – dla jego dobra nie pozwalam mu przyjechać do Chicago. 
Wiem, jak nikt inny jak trudne może być życie z moimi rodzicami. Ale na Dean'a tylko co jakiś czas ponarzekają. Mają co do niego ogromne oczekiwania, ale on potrafi im sprostać; nie sprawia mu to trudności. Ma tylko wypełniać ich polecenia, a jeśli tego nie zrobi, grozi mu co najwyżej szlaban na wychodzenie z domu. 
Teraz wydaje mu się to najgorszym złem świata, ale w przyszłości zdobędzie dzięki temu wykształcenie i pracę, a nie wyląduje na ulicy z dziesięcioma dolcami w kieszeni. 
Gdyby wyjechał teraz, nie byłoby powrotu, a nie mam wątpliwości, co do tego, że by sobie nie poradził – nawet z moją pomocą, nie miałby szans. Mnie rodzice nauczyli, że mogę liczyć tylko na siebie, ale jemu wszystko podkładali pod nos.  
– Nie chcę tu mieszkać, z nimi – oznajmia. – Ciągle mają do mnie pretensje. Dzisiaj znowu ojciec na mnie naskoczył i dał mi szlaban. Miałem wieczorem spotkać się z Chloe – dodaje cichszym tonem. 
Wzdycham głośno.  
– Oddaj ten bilet. I więcej nie rób takich rzeczy bez uprzedzenia mnie. 
– Bez uprzedzenia cię?! Dzwonię do ciebie właśnie po to, żeby cię uprzedzić. Nie oddam tego biletu. 
Zamykam na chwilę oczy, aby szybko się uspokoić zanim wybuchnę. Wiem, że mnie prowokuje. 
– W takim razie przyjedź. Powodzenia w szukaniu mieszkania – odpowiadam ostrym tonem. – Ewentualnie mostu z przyjaźnie nastawionymi menelami. 
Wiem, że jestem hipokrytą. Gdybym sam w jego wieku miał brata, mieszkającego z dala od rodzinnego miasteczka, sam zrobiłbym wszystko, żeby do niego uciec. Ale mam dość Dean'a i jego wyolbrzymionych problemów. Najchętniej codziennie by od nich uciekał, a po jednym dniu wracał.  
Pozwolę mu tu przyjechać i pomogę, ale tylko jeśli skończy szkołę. Poza tym na Chloe nigdy się nie zgodziłem. 
– Obiecałeś! 
– Gówno prawda! – podnoszę głos, zwracając na siebie uwagę swoich współpracowników. Wzdycham głośno i próbuję się wyciszyć. – Umówiliśmy się, że ty kończysz szkołę, a ja pomagam ci się tu przeprowadzić. Wywiąż się ze swojej części, to ja zrobię to z moją – rzucam i się rozłączam. 
Nie wspominam nic o Chloe, ale wiem, że w przyszłości będę musiał poruszyć tę kwestię. Nie mam kontaktu z Violettą od lat, ale mimo to... Czuję się, jakbym w pewien sposób ją zdradzał. Była dla mnie jak siostra i myślę, że teraz nadal by była. Dlatego nie powinienem tolerować, jak mój brat ją oszukuję, a tym bardziej pomagać mu w tym. 
 
* * *
 
Dziwnie czuję się, siedząc w jego pokoju. Kiedy byłem tutaj ostatnim razem, większą część tego pomieszczenia zajmowały wszędzie porozrzucane zabawki. Teraz jest tu porządek, znajdują się tutaj zwykłe meble i przedmioty typowe dla nastolatka, jak małe radio, książki i biurko z komputerem.  
Zastanawiam się, czy moi rodzice czasem tutaj wchodzą, wspominają. Niestety bardziej prawdopodobne jest to, że problem tęsknoty za nim ukrywają tak samo jak każdy inny. Zamaskowany problem automatycznie przestaje istnieć.  
Słyszę jak na dole otwierają się drzwi i ktoś wchodzi do domu. Zapewne to moja matka. Normalnie spróbowałbym się ukryć, ale chyba podświadomie na nią czekałem. Mimo, że nie mam pojęcia, co zrobić, kiedy już tu wejdzie. 
– Halo? – słyszę jej głos. Zapewne zauważyła, że drzwi są otwarte. – Proszę stamtąd natychmiast wyjść i się pokazać, bo zadzwonię po policję! 
Uśmiecham się półgębkiem i czekam, aż dowiem się, co będzie jej następnym ruchem. Przez chwilę nic nie słyszę. W końcu wchodzi po schodach i skrada się do drzwi. Moja matka w życiu nie poradziłaby sobie z włamywaczem. 
Wchodzi do pokoju i gwałtownie staje w miejscu. 
– Leon... – mówi z niedowierzaniem w głosie. 
– Powrót syna marnotrawnego – komentuję. – Gdybym rzeczywiście był włamywaczem, już leżałabyś związana w piwnicy. O ile, oczywiście, byłabyś jeszcze żywa. Na twoim miejscu zmieniłbym technikę. 
Wciąż stoi w miejscu bez ruchu i przygląda mi się. 
– Jak tu wszedłeś? Co... Co tu robisz? 
Wstaję i przechadzam się po pokoju. 
– Jakbym pierwszy raz w życiu włamał się do czyjegoś domu – mówię z sarkazmem. – Przywiozłem tutaj Violettę.  
– Boże, to naprawdę ty. – Zakrywa ręką usta i podchodzi do mnie, ale kiedy wyciąga ręce, żeby mnie przytulić, ja odsuwam się.  
Czy obwiniam o coś moją matkę? Może nie nienawidzę jej w aż takim stopniu, jak ojca, ale miłość do niej – a przynajmniej jej okazywanie –  przychodzi mi trudniej po tych wszystkich latach. Może i jestem potworem, ale rozczarowanie i smutek, który pojawia się w jej oczach, również mnie nie rusza. 
– Co u ciebie? Gdzie mieszkasz? Gdzie pracujesz? Masz dziewczynę? Boże, Leon, to naprawdę ty. 
Ponownie rozglądam się po pokoju mojego brata. Otwieram niektóre szuflady, szafki. Właściwie to nie wiem, jaki w tym cel. Nie wiem, czego oczekuję.  
– Jak długo tu będziesz? – zadaje kolejne pytanie, na które tym razem postanawiam odpowiedzieć. 
– Wyjadę przed powrotem ojca.  
– Wrócisz? – Widzę w jej oczach, że ma ochotę mnie błagać o twierdzącą odpowiedź. – Albo dasz mi kontakt do siebie? Proszę cię, Leon. 
Kręcę głową. Nie będę okłamywać własnej matki. 
– Mam nadzieję, że nie. 
Nie kupuję jej chęci utrzymywania ze mną kontaktu. Nigdy jakoś specjalnie się nie ukrywałem. Wystarczyłoby, żeby wpisała moje dane w Internet, a bez problemu by mnie znalazła. 
Podchodzę do biurka i podnoszę dwie książki, które na nim leżą. Pod nimi zauważam jakiś kawałek papieru. Kiedy go podnoszę okazuje się, że to dwa bilety do Chicago. Przyglądam się im i z zaskoczeniem odkrywam datę lotu. Trzy lata temu. Przez chwilę wpatruję się w nie, po czym chowam je do tylnej kieszeni dżinsów.  
Moja matka wciąż stoi w miejscu i przygląda się mi.
– Coś się stało? 
– Muszę iść. 
Próbuję ją wyminąć, ale szybko łapie mnie za ramię. 
– Leon, nie. Zostań jeszcze chwilkę, błagam. 
Bez słowa wyrywam rękę z jej uścisku i jak najszybciej opuszczam ten dom. 
 
Kiedy wchodzę do domu, Violettę i jej matkę zastaję w kuchni. Szatynka siedzi przy kuchennym stole i je jogurt, podczas gdy Maria stoi z torebką i chyba szykuje się do wyjścia. 
– Leon, dobrze, że tutaj jesteś – odzywa się na mój widok. – Muszę pojechać do miasta, a nie chcę jej zostawiać samej. Ufam ci, wrócę najszybciej jak się da – rzuca i szybko opuszcza kuchnię. 
Marszczę brwi i spoglądam na Violettę. 
– Co zrobiłaś, że aż tak ci nie ufa? 
Patrzy na mnie oblizując łyżkę i oznajmia lekkim tonem: 
– Powiedziałam, że przy najbliższej okazji ucieknę z tego domu. Pobiegnę do lasu, a tam się powieszę, jeśli po drodze żaden kierowca nie będzie chciał mnie wywieźć daleko stąd. 
Podchodzę i siadam na krześle obok niej. 
– Auć – komentuję. 
Uśmiecha się. 
– Nie zrobiłabym tego naprawdę – podkreśla. – Po prostu chciałam ją zezłościć. 
Kiwam głową, choć w rzeczywistości nie do końca jej wierzę. Wiem, że teraz trzeba traktować ją delikatnie. Dlatego też nie mówię, że cieszę się, iż jej matka nie chce zostawiać jej samej w domu. 
– Kiedy wrócimy do Chicago? – pyta prosto z mostu, biorąc kolejna łyżkę jogurtu do ust. 
– Niedługo. 
– Co wtedy będzie? Wyślesz mnie do zakładu psychiatrycznego? 
Przez chwilę zastanawiam się czy wyjawiać jej swoje plany. Stwierdzam jednak, że powinien być wobec niej fair. 
– Po pierwsze rzucisz pracę i z powrotem wprowadzisz się do mnie. 
Przez chwilę patrzy na mnie zaskoczona. 
– Odcinasz mnie od Francesci. 
Tak. To też. Ale przecież jej tego nie powiem. 
– Po prostu chcę mieć cię na oku, a jeśli będziesz mieszkała z Fran i pracowała, będzie to trudniejsze. 
Kiwa głową, ale widzę, że mi nie dowierza.  
Przez chwilę siedzimy w milczeniu. W końcu szatynka kończy swój jogurt i odwraca się tak, że teraz siedzi przodem do mnie. 
– Gdzie byłeś? – pyta z uśmiechem. 
Wolę uniknąć odpowiedzi na to pytanie, ale wiem, że tylko ją tym zainteresuję i będzie naciskać, aż w końcu jej powiem. 
Dlatego uniemożliwiam jej gadanie, pochylając się nad nią i całując ją. Nie muszę się jakoś specjalnie starać. Momentalnie zapomina o tym temacie i obejmuje rękoma moją szyję.  
Po krótkiej chwili przesuwam ją coraz bliżej, aż w końcu siedzi okrakiem na moich kolanach okrakiem, a ja błądzę dłońmi po całym jej ciele. 
Jesteśmy tak zajęci obściskiwaniem się, że nie słyszymy jak drzwi wejściowe się otwierają. Reagujemy dopiero na głos Marii.  
– Zapomniałam portfela. 
Niestety kiedy się odrywam od siebie, ona już stoi w progu i wpatruje się w nas. Jej mina sugeruje, że nie takiego widoku się spodziewała po powrocie.

~*~

LOL, ten uczuć, kiedy przez miesiąc męczysz się z rozdziałem, w końcu rezygnujesz z pierwszego pomysłu i zrealizowanie innego zajmuje ci dosłownie chwilę. Brawo, Nicol, większego debila świat nie widział ;D.
Szybko poszło, serio. I wydaje mi się, ze rozdział nie jest najgorszy. Od piątku się leniłam, a teraz jednego dnia dodaję dwa rozdziały. Kurcze, czemu to w normalny krótki weekend nie jest takie łatwe? ;D
Jeśli jesteście z IJNYL i czytaliście już poprzedni rozdział [KLIK] to uprzejmie Was informuję, że next tam też postaram się napisać i dodać jeszcze do końca tego tygodnia. Ewentualnie napiszę i po prostu dodam go dopiero za jakiś czas, kiedy minie za dużo dni od opublikowania poprzedniego. Zależy od komentarzy huehuehue. Nie no, jeszcze pomyślę. Możecie mi napisać, którą opcję wolicie.
Chcę poruszyć sprawę początku rozdziału. Jeśli czytaliście IWOLOIWLWY, to znacie to ;D. Postanowiłam, że w tym opowiadaniu powtózę ten pomysł (?) dla np. wyjaśnienia jakiś rzeczy z teraźniejszości. Nie będzie w tych retrosach Leonetty i nie będą one co rozdział, ale myślę, że będziecie mogli dzięki temu tak jakby poznać bliżej Leona i w ogóle XDD. Wtedy to lubiliście, więc mam nadzieję, ze tym razem też się to Wam spodoba. Na razie w planach mam nie robić tego jakoś superchronologicznie. Raz będzie retros sprzed trzech lat, a raz sprzed piętnastu. Zobaczymy jednak jak to wyjdzie w praktyce ;). Napiszcie mi, co o tym sądzicie.
No, to tyle. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;*

Do następnego! ;p

Quinn <3