– Skąd masz te blizny? – pytam z szczerej ciekawości, przejeżdżając palcem po jego torsie. Czuję jak się spina, ale po chwili namysłu odpowiada:
– Są… jeszcze z czasów, kiedy mieszkałem z rodzicami. No wiesz… łażenie po drzewach i… różne podobne rzeczy odpowiednie dla osób w tym wieku…
Podejrzewam, że nie jest to do końca prawda, ale nic więcej nie mówię. Zamiast tego rozglądam się jeszcze raz po pokoju szatyna. Teraz – wiedząc, kto jest ich autorem – patrzę na fotografie pod zupełnie innym kątem i o dziwo, w tej chwili wyglądają na jeszcze piękniejsze.
Tego wieczoru, szatyn stwierdził, że będzie lepiej jeśli od razu położymy się razem. Bez sensu jest przenoszenie się jednego z nas w środku nocy.
– Masz te koszmary codziennie? – pyta po chwili.
– Prawie codziennie – odpowiadam, pomijając fakt, że te obrazy, nie prześladują mnie tylko wtedy, kiedy jestem na haju.
Szatyn by tego nie zaakceptował. Może i wyjechał, a teraz jego życie wygląda inaczej, ale nie zapominam o tym, że mieszkał w domu Verdasów przez osiemnaście lat swojego życia. Zarówno oni, jak i moi rodzice gardzą wszelkimi używkami. Nie akceptują nawet upicia się, a co dopiero narkotyków.
Nie rozumieją, że to był jedyny sposób. Oni przeżyli swoją żałobę i poszli dalej – ja nie mogę tego zrobić. Nie potrafię udawać, że to nie przeze mnie Dean stracił życie.
– Violetta, Dean umarł dwa lata temu. Musisz w końcu zostawić to za sobą.
Kręcę głową.
Nie chcę o tym rozmawiać i wiem, że Leon domyśla się tego po mojej minie, ale mimo to mówi dalej:
– Słuchaj mnie też jest ciężko – to był mój młodszy brat, ale co się stało, to się nie odstanie. Nic, co teraz zrobisz, nie przywróci mu życia. Nie możesz ciągle żyć tymi wydarzeniami, bo to cię zniszczy.
Podnoszę się do pozycji siedzącej.
– Nic nie rozumiesz – rzucam.
Po chwili on również siada, ale zanim powie cokolwiek, ja kontynuuję swoją wypowiedź.
– Nie było cię przez jedenaście lat jego życia. Nie miałeś pojęcia, jaki był. Ja spędzałam z nim każdy dzień, a czasem nawet noce. Zwierzaliśmy się sobie. Znaliśmy wszystkie swoje tajemnice, a on odszedł przeze mnie – mówię szybko.
Przestaję powstrzymywać płacz i po chwili na policzkach czuję słone łzy.
– Violu, to nie ty kierowałaś tym samochodem…
– To nie ma znaczenia – przerywam mu.
Wstaję z jego łóżka i kieruję się do drzwi.
– Violetta! – słyszę za sobą, ale mimo to idę dalej.
Zamykam się w swoim pokoju i zsuwam na podłogę. Po chwili słyszę pukanie w drzwi i głos Leona, ale tylko potrząsam głową. Wiem, że tego nie widzi, ale w tej chwili nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa.
Chcę zostać sama i liczę na to, że on to uszanuje.
Verdas ostatnim razem widział Dean'a, kiedy mieliśmy po siedem lat. Nie ma pojęcia jaki był przed śmiercią. Pożegnał się z nim trzynaście lat temu. Nie ma znaczenia to czy żyje, czy nie, bo szatyn już i tak od dawna nie uczestniczył w jego życiu.
Dla mnie był najważniejszą osobą. Kimś za kim tęskniłam, kiedy nie widziałam go kilka godzin. A co dopiero przez resztę życia.
O szóstej rano wychodzę z łóżka i kieruję się do kuchni. Uznaję, że skoro nie udało mi się zmrużyć oka przez całą noc, to teraz tym bardziej.
Robię sobie kawę, po czym siadam przy wyspie kuchennej i biorę dużego łyka. Sięgam po gazetę i kontynuuję poszukiwania pracy, kiedy słyszę dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Przechylam się na stołku, ale stąd nie widać wejścia. Wracam więc do poprzedniego zajęcia i czekam, aż tajemnicza osoba sama się ujawni.
Na moje nieszczęście jest to Leon.
Na mój widok staje w progu lekko zdziwiony, a ja wykorzystuję tę chwilę, żeby mu się przyjrzeć. Jest ubrany w dres, a na ramieniu ma torbę z aparatem. Od razu zaczynam się zastanawiać, gdzie był. Nie zapytam go jednak to. Nie chcę udawać, że wczoraj nic się nie stało.
Szatyn po chwili bez słowa podchodzi do blatu i robi sobie kawę.
Jeszcze nigdy nie czułam się tak niezręcznie w jego obecności. Nawet wtedy, kiedy wraz z Dean'em postanowiliśmy zapytać nastoletniego Verdasa, co to stanik, a on wytłumaczył nam to stanowczo zbyt dokładnie. Dean się śmiał, ale ja – jako jedyna dziewczyna w towarzystwie – siedziałam cicho i strasznie się wstydziłam.
Wczoraj byłam dla niego za ostra. W złości powiedziałam coś, czego normalnie w życiu bym nie przyznała i żałuję tego. W końcu nie znam powodu wyjazdu szatyna. Może był taki poważny, że wizja zostawienia brata nie wydawała się taka zła.
Ale z drugiej strony. To, co powiedziałam, było prawdą. Do wczorajszego wieczoru, nie byłam świadoma tego, jaka jestem na niego zła. Nie dlatego, że wczoraj się wymądrzał – dlatego, że nas zostawił. A teraz nawet nie chce powiedzieć dlaczego.
Mimo wszystko, wiem, że powinnam go przeprosić. Leon nie jest potworem. Jestem pewna tego, że sam jest – albo chociaż był – zły na siebie za to, że zostawił Dean'a. Wczoraj tylko go dobiłam.
– Przepraszam – mówię, kiedy wciąż stoi przy blacie, odwrócony do mnie plecami.
Opiera się o mebel, wciąż na mnie nie patrząc, a ja kontynuuję:
– Nie powinnam cię oceniać. Przecież nie zostawiłbyś Dean'a bez powodu…
– Nie zerwałem kontaktu z Dean'em – przerywa mi.
Podnoszę głowę i patrzę na niego zdziwiona. Co?
Powoli odwraca się do mnie i podchodzi bliżej. Przez chwilę się nad czymś zastanawia, po czym patrzy w moje oczy i mówi:
– Znaczy… zerwałem, ale parę lat później… Dean miał chyba z czternaście lat… Skontaktowałem się z nim i… – Widzę, że sam gubi się w swoich słowach, ale nic nie mówię. Jestem zbyt zszokowana tym, co słyszę.
To niemożliwe. Dean nie ukrywałby przede mną czegoś tak ważnego przez cztery lata. Przecież mówiliśmy sobie o wszystkim.
– Skontaktowałem się z nim, żeby się upewnić, że… w domu wszystko okej – wyjaśnia, a ja jestem taka przejęta, że nawet nie zwracam uwagi na to, iż nazwał posiadłość Verdasów domem. – Później… tak jakoś wyszło.
Siedzę w ciszy i przetrawiam jego słowa. Mówiłam Dean'owi o wszystkim. O każdej sprzeczce rodziców; o typowo dziewczęcych problemach, o których większość nastolatek rozmawia z mamą. Dzieliłam się z nim najskrytszymi tajemnicami, a on nie powiedział mi o tak ważnej rzeczy.
– Chciał ci powiedzieć – mówi, jakby czytał mi w myślach. – Ale mu zakazałem.
Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami.
– Dlaczego? – wyduszam z siebie w końcu.
Wzdycha głośno i spuszcza wzrok.
– Na początku nie miałem zamiaru utrzymywać z nim kontaktu. Nie chciałem… mieć jakiekolwiek styczności z tamtym życiem, ale tak jakoś wyszło i… Dean był wyjątkiem, a i tak z czasem starałem się ograniczyć nasz kontakt.
Wpatruję się w niego i próbuję to wszystko przetrawić. Przez te wszystkie lata, kiedy ja próbowałam dowiedzieć się czegoś o wyjeździe Leona, Dean wszystko wiedział i tylko udawał, że chce mi pomóc.
– Wiedział dlaczego wyjechałeś? Gdzie mieszkasz? Co robisz?
Kiwa głową, a ja wstaję ze stołka.
– Co robisz?
Kieruję się w stronę korytarza i tuż przed wyjściem z kuchni, nie odwracając się do niego, rzucam:
– Muszę pomyśleć. Sama.
Nie czekając na odpowiedź, opuszczam pomieszczenie i zamykam się w swoim pokoju. Nie wierzę, że przez jakieś cztery lata Dean mnie okłamywał.
Na całym świecie nie było osoby, której bardziej bym ufała. Był moim najlepszym przyjacielem; moim chłopakiem.
A w rzeczywistości ciągle kłamał.
Komu mam teraz zaufać, skoro nawet jemu nie mogłam?
Kiedy po południu wracam do domu, w salonie zastaję Francescę. Siedzi na kanapie i zapewne czeka na powrót Diego, który jest w pracy. Na mój widok, od razu wstaje i wita mnie uściskiem, po czym prowadzi na kanapę.
– Czekasz na Diego?
– Nie, na ciebie – odpowiada, wywołując moje zaskoczenie. Czemu miałaby na mnie czekać?
– Na mnie?
– Zgadnij, kto ma nową pracę.
Patrzę na nią szeroko otwartymi oczami. Nie zrobiła tego. Przesłyszałam się.
– Załatwiłam ci pracę!
Na mojej twarzy widnieje jednocześnie zaskoczenie, radość i niepewność. Jak ona to zrobiła? I dlaczego? Nie prosiłam jej o to, żeby pomogła mi w szukaniu pracy, a co dopiero w załatwianiu zatrudnienia. Nie wiem, skąd biorą się tacy ludzie, ale nie mam wątpliwości, co do tego, że mam u Włoszki ogromny dług wdzięczności.
– Sklep z ciuchami, trzydzieści minut drogi stąd – mówi. – Z pewnością nie jest to szczyt twoich marzeń, ale pensja nie najgorsza. Do tego masz blisko i będziemy mogły pracować razem.
Zanim zdąży cokolwiek jeszcze powiedzieć, rzucam się jej na szyję, dziękując. Będę jej za to wdzięczna do końca życia.
Po paru minutach rozmowy, zaczynam się jednak nerwowo rozglądać po mieszkaniu.
– Leon jest w domu?
Od porannej rozmowy skutecznie go unikam. Czemu? Nie mam pojęcia, co miałabym mu powiedzieć. Fajnie, że kontaktowałeś się z Dean'em. Szkoda tylko, że zmuszałeś go do okłamywania mnie i nawet nie chcesz podać powodu.
– Nie, wyszedł gdzieś ze swoją dziewczyną.
Oddycham z ulgą, co niestety nie umyka uwadze Francesci.
– Coś się stało? – pyta zaniepokojona. – Pokłóciliście się?
Od razu kręcę głową.
– Nie, nie. Skąd. Pytam… z ciekawości.
Wiem, że mi nie wierzy – widzę to po jej minie. Brunetka jednak postanawia tego nie komentować i już po chwili uśmiecha i wstaje z kanapy.
– Chodź.
– Gdzie? – zadaję pytanie zaciekawiona.
– Najpierw moja szefowa chciałaby z tobą jeszcze porozmawiać, a potem pójdziemy na lody świętować.
Po prawie dwóch godzinach okazuje się, że pozornie nieszkodliwe lody, zamieniły się w posiłek składający się z hot dog'ów i dużego deseru lodowego. Chcąc pozbyć się wyrzutów sumienia, przed powrotem do domu, udajemy się na spacer do parku.
Zadziwiające jest to, jak małą część Chicago zobaczyłam, będąc tutaj już tyle czasu. Żałuję, że wcześniej skupiłam się tylko na lokalach, w których miałam szansę porządnie się upić.
– Dobrze znałaś Leona w dzieciństwie? – zagaduje Fran. Zapewne nie ma pojęcia, że Verdas jest ostatnim tematem, jaki chcę poruszać.
Wzruszam ramionami.
– Nasi rodzice się przyjaźnią, byliśmy sąsiadami. Wyjechał, kiedy miała siedem lat, więc trudno mi powiedzieć – mówię. – Zawsze był dla mnie kimś w rodzaju starszego brata.
Kiwa głową na znak, że rozumie.
– Leon nigdy nie mówi o swoich rodzicach. Parę razy wspominał tylko o młodszym bracie. Znałaś go, tak?
Przytakuję.
– Spotykaliśmy się.
– Ah. – Na jej twarzy wykwita uśmiech, ale już po chwili znika. – Przykro mi.
Kiwam głową, dając jej do zrozumienia, że nie chcę o tym rozmawiać. Brunetka natychmiast zmienia temat.
Chwilę później wiem już, że przeprowadziła się z rodzicami z Włoszech do Chicago, kiedy miała czternaście lat. Z Diego spotyka się od kilku miesięcy – poznali się, kiedy z koleżankami jadła kolację w restauracji, w której pracuje brunet.
– Chłopacy potrafią być bardzo pomocni i tak dalej, ale czasem są tacy dziecin… – przerywa, a ja od razu na nią spoglądam.
Włoszka przystaje i patrzy przed siebie z szerokim uśmiechem. Również kieruję swoje spojrzenie w tamtą stronę i moim oczom ukazuje się Leon wraz z blondynką, którą miałam okazję zobaczyć już wcześniej. Trzymają się za ręce i śmieją z czegoś, zmierzając w naszą stronę.
Najwyraźniej szatyn nas nie widzi – byłaby to świetna okazja do ucieczki, gdyby nie to, że w momencie, w którym już szykuję się do skręcenia, Francesca krzyczy, zwracając na nas ich uwagę:
– No proszę, kogo my tu mamy!
Leon gwałtownie podnosi głowę i od razu wyczytuję z jego twarzy, że gdyby zobaczyłby Francescę wcześniej, skręciłby.
Patrzy na nią błagalnym wzrokiem, ale ona ignoruję go i ciągnie mnie bliżej nich.
– Leoś, nie przedstawisz nas koleżance? – pyta śmiało, a ja spuszczam wzrok. Naprawdę polubiłam Fran, ale w tej chwili mam ochotę ją udusić.
Kiedy kątem oka dostrzegam minę Verdasa, uświadamiam sobie, że on też.
Wzdycha głośno, po czym niechętnie nas sobie przedstawia.
Blondynka szczerze się uśmiecha. Wygląda sympatycznie, ale mimo to nie chcę tu stać. Unikanie nie polega na zapoznawaniu się z dziewczyną unikanej osoby. Dlatego, zanim jeszcze zagłębiamy się w ciekawszą rozmowę, rzucam:
– Przepraszam, gorzej się czuję. Lepiej wrócę do domu.
– Odprowadzić cię? – pyta od razu zaniepokojony Verdas.
Patrzę na niego wzrokiem, którym chcę mu przekazać: Tak, Leon, to wymówka, żeby odejść od ciebie jak najdalej, ale proszę – odprowadź mnie, po czym kręcę głową i odchodzę. Jak najdalej i jak najszybciej.
~*~
Wracam do Was z piątką ;> Wiem, nie jeste zachwycająca, ale chyba nie, aż taka najgorsza :D.
Leoś i Fiolka skłóceni. Fiolka "znajduje" pracę. Leoś ujawnia, że przez jakieś cztery lata kontaktował się z bratem. Dzień, jak co dzień ;D. W sumie to ten rozdział wydaje mi się jakiś nudny ;--; XD.
Nanana, zgadnijcie kto za dwa tygodnie idzie do sql :)))). Wciąż powtarzam sobie, że za rok zacznę wakacje dwa tygodnie wcześniej, ale to nie pomaga ;(. Ucieknę z domu, zrobię sb tatuaż (mieszkam teraz w takim miejscu, że wychodzę z mojej klatki i jak przejdę metr w prawą stronę, to stoję przed studiem tatuażu i piercingu ^-^) i zamieszkam pod mostem. YOLO.
Nicol kończy tę notkę, zanim stwierdzicie, że ma problemy i zadzwonicie po lekarzy ;D.
W każdym razie jakoś tak mniej komentujecie i zastanawiam się czy to przez to, że rozdziały nudne, czy coś jeszcze innego, także napiszcie mi xD.
I umówmy się, że każdy, kto przeczytał ten rozdział, a nie ma weny czy czasu, napisze w komie #CzekamAżMisiekSięUmyje. Oczywiście nie obrażę się również za jakąś bogatszą treść :D.
I umówmy się, że każdy, kto przeczytał ten rozdział, a nie ma weny czy czasu, napisze w komie #CzekamAżMisiekSięUmyje. Oczywiście nie obrażę się również za jakąś bogatszą treść :D.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie :*
Do następnego ;)
Quinn <3